Czegóż się pan obawia?
Czego? Kradzieży mego serca[1], morderstwa mej niepodległości. Widzę tu pewne oczka, które mi wyglądają na wielkie ladaco, i nie wróżą mej duszy rękojmi swobody. Cóż u licha! Ledwie się zbliżyć, już stają pod bronią, w zaczepno-odpornej postawie. Ha! na honor! strach mnie oblatuje! umykam jak stoję, albo też żądam hipotecznego zabezpieczenia, że nie uczynią mi krzywdy.
Ach, droga, cóż za dowcip, cóż za werwa!
Żywy Hamilkar[2]!
Niech pan będzie bez obaw; oczy nasze nie mają żadnych złych zamiarów. Serce pańskie może zasypiać spokojnie, wsparte na ich lojalności.
Ależ prosimy, panie, nie bądź tak nieubłagany dla tego fotela, który już od kwadransa wyciąga ku tobie ramiona; zechciej ukoić jego żądzę.
I cóż, moje panie, co powiadacie o Paryżu?
Ach, i cóż mogłybyśmy powiedzieć? Trzebaby być na