Strona:PL Molier - Pocieszne wykwintnisie.pdf/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
DU CROISY

Prawdę mówiąc, niebardzo.

LA GRANGE

Co do mnie, wyznam otwarcie, jestem poprostu oburzony. Słyszane to rzeczy, aby dwie prowincjonalne gąski drożyły się z sobą w ten sposób i traktowały tak z partesu przyzwoitych ludzi! Ledwie krzesła raczyły podać! A co się naszeptały do ucha, naziewały, naprzecierały oczu, pytając się wzajem: „Która godzina?“ Ledwie raczyły wybąkać tak lub nie, na wszystko cośmy do nich mówili. Przyznaj, że najostatniejszych wywłoków nie możnaby przyjąć z większem lekceważeniem!

DU CROISY

Bardzo, widzę, wziąłeś to do serca.

LA GRANGE

A wziąłem, i to tak dalece, że pragnę się pomścić. Wiem dobrze, co jest przyczyną tej niełaski. Atmosfera, jaką stworzyły nasze „wykwintnisie“, zatruła swemi wyziewami[1] nietylko Paryż, ale i zaścianki: zdaje się, że nasze dzierlatki dobrze się nią zachłysnęły. Obie nibyto „wykwintnisie“ a w gruncie prowincjonalne lafiryndy; zgaduję też dobrze, czegoby trzeba aby im przypaść do smaku. Jeśli zechcesz, wypłatamy im sztuczkę, która okaże dosadnie całą ich niedorzeczność i nauczy je na przyszłość znać się trochę na ludziach.

DU CROISY

Cóż za sztuczka?

LA GRANGE

Mam służącego, imieniem Maskaryla, który uchodzi w wielu oczach za pięknoducha: toć, w dzisiejszych cza-

  1. Zatruła swemi wyziewami... Z tego wyrażenia możnaby wnosić, iż mimo wszelkich ostrożności Przedmowy, Molier dobiera się nietylko do naśladowczyń ale i do wzorów.