Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 02.pdf/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Na jasnem czole, okolonem łagodnie lśniącą masą włosów, świeciła inteligencja. Subtelność natury przebijała się w rysach i w kątach drobnych ust. W zagięciu brwi znać bujność temperamentu.
Słodyczą nęciły śliczne wargi tej dziewczyny i urok jej spojrzenia pociągał nieprzeparcie. I wiosna śpiewała w niej. Czar jakiś upajający, i prostota i szczerość dziecięca.
A zarazem tyle było w niej szlachetnej dumy, tyle klasycznej pańskości, takie bogactwo uduchowienia w połączeniu z gorącą krwią.
Postać Stefci, wystylizowana genjalnie, z wielką siłą i technikę wykonania, była ponadto wybornie odczutą.
Artysta znał Stefcię z Warszawy: szkicował jej portret w zaręczynowej sukni. Interesowała go wykwintna postać dziewczyny, w tece swej posiadał kilka rysunków jej głowy, zrobionych na prędce. To mu ułatwiało wzorowe odtworzenie dosyć trudnego w charakterze wyrazu i stylu jej wewnętrznej istoty.
Stefcia stała na portrecie wypukło odcieniowana, ze śmiałością linji i niezwykłą swobodą.
Stefcia żyła.
Jej jasna postać, rzucając na salę podmuch zorzy porannej, odbijała rażąco od surowej w tonie Gabrjeli Bourbon.
Rozświetlała salę, jak ukwiecona gałąź białej akacji rozświetla zmurszałe modrzewie.
Przodkowie Michorowskich zdumieli się.
— Kto to? — kto to?... snuły się szmery.
Martwe oczy portretów patrzały na cudną postać dziewczyny i na brzeg płótna, blizko szerokiej ramy rzeźbionej z mahoniu z bronzowem okuciem.
Tam widniał napis:
„Ś. p. Stefanja Rudecka, narzeczona Waldemara Michorowskiego — 12-go ordynata Głębowicz.
Zgasła przedwcześnie, zatruta fanatyzmem pewnych członków jego sfery. Żyć będzie wśród niej wiecznie“.
Zgroza wiała z tych słów, pełnych tragizmu.
Portrety wstrząsnęły się. Dreszcz wstydu za żyjące pokolenia przeleciał po nich.
Znieruchomiały w swej martwocie.
Ordynat wstał, wyprostował się, cofnął i długo patrzał na Stefcię zmartwiałym wzrokiem. Poczem zawołał głośno:
— Pozostaniesz wśród nas wiecznie!
Odpowiedziało mu głuche milczenie.
Waldemar usiadł ciężko na kanapce. Bezbrzeżnie smutny wzrok utkwił w różowej Stefci, rozbierając każdy szczegół osobno. Spoglądał i na swą rękę: błyszczały na niej razem obok siebie dwa pierścionki zaręczynowe — urjańska perła Stefci i wielki brylant Michorowskich.
W zamku panowała głucha, tragiczna cisza, jakby ostatnie zamarło w nim szczęście.

K O N I E C.