Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 02.pdf/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kowej, zgromadzonym dzieciom, łkanie dusiło piersi. Innym łzy spływały po twarzach. Nawet ludziom obcym zapiekło w źrenicach na widok tego szczerego objawu smutku. Ksiądz staruszek drżał przy ołtarzu.
Gdy potem wśród ogólnego wyruszenia, proboszcz w krótkich, lecz gorących słowach opowiedział nagły zgon narzeczonej ordynata w dniu, w którym złączyć się mieli — wszystkim zebranym słowa księdza zdały się jawnemi: że Stefcię niby kwiat biały i niepokalany, zerwali Anieli, aby ustroić nim stopy przeczystej Dziewicy — tam w chorałach niebieskich.
A w tym samym momencie w Ruczajewie, na górze, pod brzozami ordynat złamany nieszczęściem, żegnał na wieki najdroższe swe ukochanie na ziemi.




XXXIII.

Mijały ciężkie, długie miesiące.
W Głębowiczach, w Słodkowcach i w Obronnem było niezwykle głucho. Szczególnie w rezydencji ordynata żałoba wyryła swe piętno. Błękitna chorągiew na baszcie zamkowej, zwinięta sterczała smutno. Marszałek dworu kazał ją owiązać czarną wstęgą. Zamek wznosił się na górze, wielki, otoczony, jak zawsze, mnóstwem cudnych roślin i gustowną mozajką kwiatów. Lecz nad tem wszystkiem panował duch posępny.
Ordynat w żałobie przesiadywał w Głębowiczach samotnie.
Obawiano się o niego, że dostanie melancholji, gdyż skupiona powaga i surowość nie opuszczały go teraz. Krótko i stanowczo oparł się wszelkiem naleganiom o wyjazd zagranicę, nie bywał nigdzie i nikogo, prócz najbliższych, nie przyjmował u siebie. Czasem odwiedził znękanego dziadka w Słodkowcach, lub księżnę w Obronnem. I oni zaglądali do Głębowicz, ale na myśl, ile tu mogło być szczęścia, a ile pozostało smutku, uciekali rozżaleni.
Może najczęściej widywał u siebie ordynat hrabiostwo Trestków. Ona umiała zastosować się do niego powagą, a Trestka stosował wszystko do żony.
Cała służba głębowicka, i strzelcy zwierzynieccy przepisaną mieli żałobę na pół roku — taką samą jak przed kilkunastu laty, po śmierci ordynatowej Elżbiety. Świetne liberje, uniformy pochowano. Zamek wyglądał, jakby nań padła nocna pomroka. W administracji wszystkich dóbr nie odbywały się żadne zabawy, nawet po terminie żałoby. Każdy chciał uszanować boleść ordynata; panowie praktykanci chodzili osowiali, patrząc na zwierzchnika ze współczuciem i niebywałą trwogą, bo stał się teraz zamknięty w sobie i zimny. Waldemar przesiadywał często w pracowni sławnego rzeźbiarza, Polaka, którego zaprosił do Głębowicz z Rzymu. Powierzył mu wykonanie pomnika dla Stefci, własnego pomysłu i rysunku. Artysta, dawny znajomy ordynata, starał się zadowolić go, zrozumiał, że praca w Głębowiczach opłaci mu się bardzo sowicie. Postanowił wyzyskać swój talent.
Waldemarowi rwała nerwy każda bytność w pracowni, lecz nie oszczędzał się.
Wchodził tam najczęściej w nocy, lub w czasie nieobecności rzeźbiarza i z natężeniem patrzał na postępujące dzieło. Wracając,