Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 02.pdf/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Panie proszę nie zmniejszać winy tych, co je pisali — rzekł Brochwicz. — Ordynat pana ostrzegał, bo on zna ogrom złości ludzkiej. I on nie przeczuwał, że anonimy będą tak zjadliwe. Tym spiskiem kierowało parę osób w ścisłem z sobą porozumieniu. Każdy wie, kto jedynie być może zdolnym do tego — tu niema dwóch zdań. Autor ostatniego anonimu ubliżył nam, podpisując się: „jeden za wszystkich“. To kłamstwo, dobrze obmyślana intryga.
Starsza księżna spuściła powieki, usta zacięły się surowym wyrazem. Cichym głosem przemówiła:
— Barscy? — taką niegodziwość! Wstyd! I to karmazyni! Czy to prawda?
— A jednak fakt — podchwycił Trestka. — Ostatni anonim pisał Barski: jego styl, jego wyrażenia. W innych mniej więcej to samo, tylko pismo podrabiane umiejętnie. Cisnąć mu w twarz nie można: za bezczelny, nawet by się nie zarumienił.
— Ale możnaby mu nie podać ręki — rzekła surowo księżna.
Lekki dreszcz przeniknął obecnych. Wyrok dumnej pani, magnatki rodowej, wydany na magnata, zrobił wrażenie. Spojrzeli po sobie, jakiś strach przeleciał po twarzach.
— Barskiemu ktoś pomagał — rzekła nieśmiało pani Idalja.
— Własna córka i Lora Ćwilecka — dodała ironicznie panna Rita.
— Na nie spada wstyd za splamioną godność kobiecą — mówiła księżna podniecona — skompromitowały się same. Lora była zawsze parwenjuszką. Ale Barski skompromitował nas wszystkich, tego już się nie darowuje!
— Wyraźnego dowodu niema — wycedziła pani Elzonowska.
Idaljo! — zgromił ją pan Maciej.
Księżna mówiła, nie uważając:
— Barski zatarł ślad zmienionem pismem. To dowdzi, że się nas bał, nie Stefci. Gdyby nie ta fikcyjna zapora, usunąłby się od niego każdy prawy arystokrata. To wykroczenie poważne, nie uczyniłby tego uczciwy chłop. Ale magnat? O wstyd!
— Dlaczego ona ordynatowi nic nie nadmieniła o otrzymywanej korespondencji? On ukróciłby to natychmiast — rzekł Brochwicz.
— Ja ją rozumiem — odpowiedziała panna Rita. — Ona nie chciała skandalu, nie chciała go ranić. Zresztą są dowody — listy, jakie pisała do niego, żaląc się, a jednak żaden nie został wysłany. To była bardzo subtelna natura, ale za słabe miała siły.
Staruszek proboszcz pokiwał głową.
— Ja wiem najlepiej, jaka to była zdrojowa dusza, jakie serce — rzekł smutnie. — To dziecko już we krwi nosiło szlachetność.
Pan Maciej rękoma zakrył twarz. Po długiem milczeniu zaczął mówić z niezmierną jakąś trwogą:
— To stać się musiało — to przeznaczenie — to moja Nemezys! Moja przeszłość zemściła się straszliwie, ona — Stefanja uderzyła w najżywotniejszą arterję mego serca, dotykając jedynego wnuka. Ja zrujnowałem jej życie, ona zabrała szczęście mego wnuka. O! straszna zemsta! okrutna zemsta!
Wszyscy milczeli. Pani Rudecka płakała, słuchając słów starca, oskarżających jej matkę. Łkaniem zdawała się pytać zmarłej: