Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 02.pdf/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zawahał się.
— Co ci zazdroszczą — dokończył.
— Nie wyglądam jak kopciuszek w przebraniu? — spytała Stefcia trochę kokieteryjnie.
Księżna zaśmiała się. Waldemar ucałował jej ręce.
— Jesteś jak królowa, tylko brak stosownej sukni, kolji i tych tam dodatków do uszu i rąk, no... i płaszcza gronostajowego! Gdy cię tak ubiorę podbijesz świat!
— Ale najwięcej króla — szepnęła Stefcia z ładnem pochyleniem głowy.
— Oj ty łobuzie! — pogroziła jej księżna.
— Króla oczarowałaś w codziennej sukience i w koralach, które mi są droższe od całego tego sezamu — rzekł Waldemar, wskazując na stół z klejnotami.
Podeszli bliżej. Ordynat wziął piękną przepaskę z gwiazd brylantowych, z wielkiemi rubinami w środku i sam włożył ją na głowę narzeczonej, zdjąwszy uprzednio djadem.
— Czarująco!
Ona śmiała się rozbawiona. Księżna podawała Waldemarowi coraz nowe klejnoty. On je przymierzał Stefci.
Dziewczyna, widząc siebie w lustrze, była zmieszana własną pięknością. Waldemarowi oczy grały zachwytem, pożerał wzrokiem swą ukochaną, ciesząc się w duszy, że te magnackie klejnoty tak ją ładnie stroją.
Sam wybrał dwa sznury bardzo cennych pereł z małą klamerką, sadzoną brylantami, i z uśmiechem zapiął je na szyi Stefci. Perły na blado-lila jedwabnej bluzce błyszczały jak rosa na smukłym irysie.
— Te już niech tu zostaną — rzekł serdecznie Waldemar, całując ręce spłonionej Stefci — niech to będzie mój pierwszy dar po pierścionku.
— Pierwszy? Ileż mam już darów pana? To nie pierwszy! — kręciła głową Stefcia.
— Ale z tych rodzinnych zbiorów pierwszy — odrzekł ordynat.
Podziękowała mu ślicznym uśmiechem. Waldemar spojrzał w jej oczy drapieżnie, zadrżały mu nozdrza. Delikatnie objął ją i przytulił do siebie, palące usta przycisnął do gorących ust narzeczonej.
Stefcia zdrętwiała. Waldemar puścił ją natychmiast. Dziewczyna spojrzała na księżnę, lecz staruszka dyskretnie była bardzo zajęta klejnotami.
Waldemar uderzył się w czoło.
— Ach, zapomniałem! Przyjechał Morykoni. Szukałem pań, lecz na widok mego cudu zapomniałem o świecie całym.
Zaczęli we troje układać klejnoty i zamykać pudełka. Waldemar chował do szafki.
Kiedy Stefcia z księżną i ordynatem ukazała się w sali, podszedł do nich hrabia Morykoni, wysoki mężczyzna z blond bakami i głowę rozczesaną starannie na pół. Wyglądał, jakby mu kto rozdzielił na dwie części twarz, którą spinały, niby klamrą, binokle w złotej oprawie. Przywitał teściową i skłonił się Stefci z wytworną grzecznością.
Podała mu rękę eleganckim ruchem, z pewnym chłodem, co dodało jej dystynkcji i jakiejś subtelnej pańskości.