Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 02.pdf/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

parę miesięcy czuła się szczęśliwą. Od poznania Gwidona skończyło się wszystko. Jego fotografję nosiła z sobą zawsze — na jej zaklęcia włożyłam do jej trumny — na piersiach pod kwiatami. Biedna była kobieta, nieszczęsna męczennica.
Stefcia uklękła przy kolanach księżnej i czoło wsparła na nich. Oczy bolały ją od widoku klejnotów, dreszcze jakieś chodziły po nerwach, wstrząsając ciałem.
Księżna pochyliła się nad nią.
— I twoja babka nieszczęsną była — i ona ciężką miała dolę na świecie.
Stefcia podniosła oczy na staruszkę. Szepnęła żałosnym głosem:
— Ona nie wiedziała, że on ją stale kochał. Żyła i umarła z wątpliwością w duszy. To najstraszniejsze!
— Maciej kochał ją, szczęścia nie zaznał. Miał straszne wyrzuty sumienia. Potem życie złagodziło ranę. Przyszły dzieci, wnuki — zapomniał. Zachował jednak jej miniaturę — widziałaś ją. Czas, moje dziecko, to bezwzględny rylec. Zmienia postać ziemi, więc zasnuwa i wszelkie bóle w duszy człowieka. Zapomniał! Może pozornie. Tyś mu ją przypomniała, a jej śmierć targnęła nim w straszny sposób.
— Gdyby ona o tem wiedziała, lżejszy może byłby jej zgon — szepnęła Stefcia.
Umilkły. Tylko klejnoty migały płomykami różnokolorowych iglic, jakby urągając ludzkiej niedoli i smutkom, zaćmiewającym ich urodę. Klejnoty zimne, szydercze, sypały kaskady swych gwiazd, wyzywająco, dumnie.
Księżna ocknęła się. Powoli wzięła djadem z brylantów i pereł i włożyła go na zgrabną główkę Stefci. Zanurzył się w bujnych, lśniących jedwabiem włosach dziewczyny. Ognie wybuchły z olbrzymich brylantów. Stefcia była jak uwieńczona. Uśmiechnęła się do księżnej, oczy jej płonęły, różowe wargi rozchyliły się radośnie. Promienność wiała z niej i młodość w pierwszym rozkwicie, i niewinność dziecka i postawa księżniczki. Miała w sobie tyle uroku, że księżna cofnęła się na fotelu i zapatrzyła jak w obraz.
— Jednak ty jesteś — czarująca. Skąd u ciebie taka uroda?
Stefcia roześmiała się.
— Dlaczego babciu?
Wtem zastukano do drzwi. Księżna spytała ostro:
— Kto tam?
— Ja, Waldemar.
Staruszka prędko powstała, idąc otwierać drzwi. Stefcia posunęła się za nią.
Ordynat wszedł ze słowami:
— Szukam pań po całym zamku. Ukryłyście się dobrze, ale...
Umilkł, ujrzawszy Stefcię w djademie brylantów. Popatrzył chwilę. W oczach mu błysnął zachwyt, radość, tryumf. Podszedł bliziutko i rozjaśniony wziął jej dłonie.
— Cudzie mój! jesteś jak zjawisko!
— Prawda, jak jej dobrze w tych klejnotach? — podchwyciła księżna.
— Bosko! bosko! — powtórzył Waldemar, ściskając ręce narzeczonej. — Chciałbym, aby cię teraz widzieli wszyscy...