Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 02.pdf/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

„Te deum laudamus“, błogosławiąc ich ze wzruszeniem. Staruszek cieszył się, że jego „chłopiec“ nareszcie pomyślał o założeniu rodziny. Stefcia podobała mu się bardzo.
Obok kościoła w obrębie murów stało wyniosłe mauzoleum z grobami Michorowskich. Stefcia z przejęciem modliła się przy sarkofagu Gabrjeli de Bourbon i Elżbiety, matki Waldemara. Ogromny gotycki budynek, ocieniony starodrzewiem, wstrząsnął nią trochę przykro. Waldemar nie pozwolił narzeczonej być w nim długo.
Pewnego dnia ordynat spatkał Stefcię w kaplicy, umieszczonej w narożnej baszcie. Stała oparta o lożę ordynacką i spoglądała w zamyśleniu na wizerunek Chrystusa, artystycznie rzeźbiony z kości słoniowej na krzyżu dębowym. Kaplica nieduża miała również styl gotycki. Wyłożona szarym marmurem, o poważnych sklepieniach, z ciemną posadzką z mozaiki weneckiej. Ze szczytu sklepienia zwieszał się ciężki oksydowany żyrandol. Prócz loży, wyłożonej marmurem, stało tam parę marmurowych ławek, rzeźbiony klęcznik i niewielkie organy. W ołtarzu przeważało oksydowane srebro. Kaplica była w tonie surowym. Obok krzyża na ciemno-ponsowem suknie świeciły vota rodziny Michorowskich. Odznaczało się serce z brylantów i rubinów, votum nieszczęśliwej babki Waldemara.
Stefcia w ofierze obok krzyża kładła własne serce przepełnione wdzięcznością i zdrojem najgorętszych uczuć.
Posyłała do stóp ukrzyżowanego swe modlitwy i prośby i wiarę w przyszłość. Gdy Waldemar wszedł, ujrzał ją nie na klęczkach, ale rozmodloną duchowo. Stanął obok i wziął jej ręce. Chwilę patrzyli na siebie. Kolorowe szkła witrażów rzucały na nich tajemnicze cienie. Stefcia przytuliła się do narzeczonego i, wskazując oczyma na krzyż, szepnęła:
— On nam błogosławi.
Waldemar usta zanurzył w jej włosach.
— Czy pamiętasz naszą rozmowę w korytarzu z obrazem Magdaleny? Wróżyłaś mi wówczas — trochę smutno. Widzisz, jedyna! wyrwałem światu berło szczęścia i przyniosłem je do swego gniazda. Skończyłem Austerlitzem.
Stefcia drgnęła.
— Co ci jest, jedyna? — spytał Waldemar, niemile tknięty zmianą w jej twarzy.
W tem z poza murów rozległ się głuchy, basowy pomruk dzwonów kościelnych.
Jakiś przykry dreszcz uderzył w nerwy Waldemara.
— Co ci jest? — powtórzył ciszej.
— Nic, nic! Zmówmy „Anioł Pański“.




XXI.

— Pokażę ci coś, czego jeszcze nie widziałaś — rzekła starsza księżna z tajemniczą miną, biorąc Stefcię za rękę.
Dziewczyna zdziwiła się, gdy weszły do obszernej, sklepionej komnaty, której dotąd nie znała. Stały tam dwa staroświeckie łoża ze stopniami, palisandrowe, bogato okuwane bronzem. Osłaniały je kotary ze złotogłowiu, w kształcie baldachimu, spięte u góry herbem Michorowskich i mitrą książęcą. Cała komnata w kolorze ciemno-