Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 02.pdf/064

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ale pamiętaj, że ubranka nasze to my dajemy. Wymogłam ten wyjątek na ordynacie.
— Są nowe na święta. Tymczasem noszą dawne, jeszcze dobre. Pan ordynat dzielnie się ochronką opiekuje. Bardzo dobre są te kobiety, które przeznaczył do dozoru, i pani ochroniarka zacna osoba. Ochronka i szkoła pełna, ale przytułek dla starców stoi pustkami.
— Dlaczego to?
— Bo z włóczęgów nikt nie chce porzuczać swego rzemiosła. Mówią, że wolą żebrać, niż mieć stałe mieszkanie, dobrą strawę i jakie takie zajęcie. Każdy przyjdzie, zje, prześpi się i dalej znowu w świat. Mówiłam panu ordynatowi, że to chybiony cel, poco im dogadzać, kiedy oni wolą żebrać. Ale pan ordynat jest za dobry.
— Cóż odpowiedział?
— Powiedział mi tylko tak: „Moja pani Dobrzysiu, albo się jest żebrakiem, albo się nim nie jest. Ci widać mają zamiłowanie do sportu. Trudno im bronić: mogliby się pochorować na nostalgję za włóczęgą. Miech już tylko jedzą i śpią, zamiast się wywracać po rowach.
Uśmiech mignął na ustach księżnej. Pani Dobrzyńska mówiła dalej:
— Jest tam kilka zgrzybiałych staruszek i starców, z rodzin robotników fabrycznych i strażaków. Ci sobie drą pierze, albo dzemią pod piecem. Pan ordynat nazywa ten oddział pałacem inwalidów.
Księżna znowu spojrzała na portret Waldemara.
— Kochany, dobry chłopiec! — szepnęła z uczuciem.
— Ale czy księżna pani uważa, — że ordynatowi coś jest? — Chyba nie chory, a jednakowoż nie swój. Ordynat już powinien żenić się, szkoda marnować takie piękne lata.
Księżna nic nie odpowiedziała, tylko westchnęła cicho.
Ale gadulska pani Dobrzyńska ciągnęła dalej prędkim głosem:
— Już to widać, że ordynatowi nie łatwo się kto podoba, i nasza panna Margeryta jakoś mu nie do gustu. A szkoda! Dobra panienka i dzielna. A z hrabianką Barską już się skończyło, proszę księżnej pani? Bo to wszyscy mówili, że ordynat się z nią ożeni.
— Nie, moja Dobrzysiu, nic z tego nie będzie. Masz słuszność, mój wnuk nie łatwo znajdzie żonę.
— Szkoda! szkoda.
Do pokoju weszła panna Rita w kapeluszu i futrzanym kołnierzu, zarumieniona z mrozu, z dziwnym wyrazem twarzy. Przywitała się z księżną w milczeniu. Pani Dobrzyńska natychmiast wyszła.
Księżna podniosła oczy na swą wychowankę!
— Cóż tam w Słodkowcach?
Rita usiadła na krześle, gwałtownie zdejmując rękawiczki.
— Stefcia Rudecka wyjechała onegdaj.
— To wiem, ale dlaczego? Co się stało?
— Och! dowie się ciocia bardzo prędko... Ona postąpiła taktownie, lecz nie zakończyła kwestji.
— Pozwól, moja droga, ale nie rozumiem, o czem ty mówisz.
— To się wyjaśni, może dziś jeszcze. Wczoraj ordynat był w Słodkowcach, dziś będzie tu.
— Waldemar? Skąd wiesz?
— Mówiła mi Idalka.