Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 02.pdf/057

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zaśpiewa słowik. Nad jeziorem zakwilą mewy, krzyk wesołej kukułki rozlegnie się echem po parku. Ale już ona tego nie usłyszy, chyba tam, w Ruczajewie.
I nagle rodzinna wieś wydała się Stefci czemś ogromnie oddalonym, za szarą mgłą, gdzieś w nieskończoności.
Słodkowce i Głębowicze przeciwnie, były dla niej złotą smugą, gasnącą na zawsze.
W sercu dziewczyny obudził się żal: dla czego odmówiła Waldemarowi? On ją kocha! Więc sama dobrowolnie zniszczyła swe szczęście? Dlaczego? Z powodu minionej, przebrzmiałej historji babki. Rozum w samą porę zniewolił rzut jej serca.
— Co to jest rozsądek, co to jest zimny rozum? — zastanowiła się. — Czy to skrzydlaty duch, unoszący się nad nami? Nie widząc go, odczuwamy jego tchnienie i kierującą dłoń.
W rozbujałej wyobraźni swej ujrzała Stefcia rozum w postaci staruszka z siwą brodą, trzymającego tablicę z prawami dla ludzi. I kiedy piękny bożek czaru, bożek upojeń i pokus, wabi urokiem swych uśmiechów, staruszek-rozum przed oczyma ludzi przesuwa tablicę obowiązków i plan właściwej drogi, patrząc łagodnie, lecz stanowczo.
I zwycięża, tłumi nawet porywy serca.
Staruszek ten ma siłę magnesu, trudno mu się oprzeć, — on nie często zachwyca, on magnetyzuje i pociąga odruchowo. Jest bardzo szanowny, ale idąc za nim, zrzuca się jasną, wygodną szatę, wkładając tę, którą on przeznaczy, i każdy obejrzy się za siebie, mówiąc: „Jak tam pięknie!”
Stefcia zadrżała.
— I ja się obejrzę i ja tak powiem!
Łkanie porwało ją nagle. Chcąc je ukryć, zaczęła kaszleć, ale łzy zaszkliły się w jej oczach.
Waldemar błyskawicznie spojrzał na nią, twarz mu się skurczyła jakąś walką. Pierwszy dał znak powstania. Pani Idalja tym razem nie skrzywiła się na ten brak etykiety.
Pożegnanie trwało niedługo. Waldemar naglił do wyjazdu. Baronowa czule ucałowała Stefcię.
— Pisuj, Steniu, do Luci jaknajczęściej. Ty ją prawdziwie osierocasz. Do widzenia! Mam dla ciebie wiele serca, wierz mi.
Stefcia z wybuchem żalu rzuciła się do rąk pana Macieja, gdy starzec siwą, skołataną głowę pochylił nad włosami dziewczyny. Waldemar odwrócił oczy. Wzruszenie zatamowało mu oddech. Z ironją patrzał na czułości pani Idalji, lecz pożegnanie Stefci z dziadkiem dziwnie go przejęło.
— Powrócisz tu moją, albo ja zginę — powtarzał sobie w duchu.
Lucia z rozdzierającym okrzykiem padła w ramiona Stefci. Obie płakały gorzko, tylko Stefcia cicho, Lucia rozpaczliwie. Pan Ksawery ocierał chustką nos i chrząkał rozczulony:
— Smutno nam będzie bez pani — rzekł, całując Stefcię w rękę.
— Stefa!... jedyna, złota! — wołała, szlochając, Lucia.
Waldemar przerwał wybuch dziewczynki dosyć szorstko, oznajmił, że wielki czas jechać.
Stefcia uczuła dotkliwą przykrość.
— Poco on mnie tak wygania?