Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 02.pdf/040

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Stefcia przylgnęła ustami do jego ręki. Czuła, że kocha tego starca.
— Nie, dziadziu, ona przebaczyła wszystko — sama cierpiała, nawet rodzone dzieci nie wiedziały nazwiska do końca.
— Jednak bała się nas — bała się o ciebie — dlaczego?
Stefcią wstrząsnął dreszcz.
— Czyżby?... szepnął pan Maciej.
Starzec nagle zrozumiał, przed oczyma jego stanęła postać Waldemara.
Zadrżał.
— Tak, to być musiało główną przyczyną jej obawy. Prawda! prawda! Sam fakt istnienia młodego ordynata Michorowskiego obok jej wnuczki musiał ją przerazić.
Starzec wyprostował się. W zapadłych oczach palił się ponury ogień ciężkiej zgryzoty.
Położył rękę na ramieniu Stefci.
— Wstań, dziecko, idź do Idalki. A nie zapomnij o starym dziadzi, masz do mnie zawsze wstęp.
Stefcia ucałowała jego ręce i cicho wyszła z gabinetu.
Pan Maciej ścisnął głowę rękoma.
— Znowu to samo — powtórzenie minionych lat, pogrzebane chwile wróciły. To ją zabiło! pamiętnik — nieszczęsny — został! — moje świadectwo! Stefcia go czytała... Chryste! — jęczał chrapliwie.
Po długiej minucie nacisnął guzik elektrycznego dzwonka, umieszczonego na poręczy fotelu.
Stary kamerdyner wsunął się bez szelestu.
— Co robią państwo? — spytał pan Maciej.
— Panienki są u pani baronowej na górze, a pan ordynat w swoim gabinecie; polecił mi zawiadomić, jak wyjdzie panienka. Czy mam prosić?
— Nie, nie trzeba! Obiad prędko?
— Zaraz podają.
— Niech Franciszek przeprosi panią baronową — nie będę dziś na obiedzie.
— Jaśnie pan nie zażywał jeszcze bromu.
— Dobrze, dobrze, podaj.
Kiedy służący wychodził, pan Maciej zatrzymał go jeszcze.
— Chcę być sam. Proszę powiedzieć panu ordynatowi, żeby po obiedzie... i... po czarnej kawie był łaskaw przyjść. Teraz nie.
Franciszek wyszedł mocne zgorszony i zdziwiony, że jego pan nie chce widzieć nawet ukochanego wnuka. Nie mogło mu się to w głowie pomieścić.
Wzruszył ramionami i mruknął do siebie:
— Tu się jakieś niedobre rzeczy dzieją.