Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 02.pdf/016

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pani Rudecka miała pełne oczy łez.
— Zmieniła się bardzo... Ale co sądzisz o niej?
— Kocha ordynata napewno.
— I znowu Michorowski! Boże! Boże!
— Wina twej matki, że tak mało znając jej historję, nie znaliśmy wcale nazwiska.




III.

Stefcia w swym pokoju, przy biureczku, odwiązywała paczkę. Przedtem paliła ją ciekawość, teraz umyślnie zwlekała.
Odwinęła jeden papier, drugi. Gorączka zaczęła ją opanowywać, na twarzy miała wypieki, oczy płonęły. Nerwowym ruchem zerwała ostatni papier. Leżał teraz przed nią dość gruby zeszyt, ładnie oprawiony w ciemno-ponsową skórę. Na środku widniał złoty, nieco poczerniały napis: „Nasz pamiętnik“. Na dole zeszytu stały obok siebie pojedyncze duże litery: S.K. M. M. Stefcia długo patrzyła na ponsową książkę, nim ją wreszcie otworzyła. Wypadł z niej mały przedmiot, owinięty w bibułkę, i brzęknął na podłodze. Podniosła go, rozwinęła i z piersi jej wydarł się krzyk. Trzymała w ręku miniaturę pana Macieja... taką samą, jaką jej dał na imieniny.
Dziewczyna stała jak ogłuszona, ściskając oburącz skronie.
— Co to jest? On... tu? Co to znaczy?
Z pospiechem, trzęsąc się, jak w febrze, otworzyła książkę. Szalone przeczucia targały nią rozpaczliwie. Na drugiej kartce, na welinie, czerwieniał wyraźny, ładny charakter kobiecej ręki.
Stefcia czytała gorączkowo:
„Pamiętnik ten poświęcony naszej głębokiej miłości, jako dokument wieczny nigdy niewygasłych uczuć, stałej i obopólnej względem siebie wiary, bezgranicznej ufności i przywiązania...
Pismo kobiece urywało się, tuż pod niem stały litery kreślone męską ręką:
„...By z czasem przyszłe pokolenia miały żywe świadectwo, że miłość jest potęgą, kruszącą wszystko, że gorące uczucia zdolne są iść przebojem, łamać zapory i paść sobie w ramiona z okrzykiem niezmiernego szczęścia. Aureola, otaczająca szczęśliwą miłość, błyszczy tak jasno, jak nad głowami świętych. Aureola taka zajaśniała nad nami i dozgonną miłość naszą opromieniać będzie wiecznie.“
Pod tem następowały podpisy:

Stefanja Korwiczówna.
Maciej, ordynat Michorowski.


— Jezus Marja!... — jęknęła Stefcia, padając ciężko na kolana.
Była jak martwa. Krew jej skrzepła w żyłach. Opanowało ją znieczulenie. Serce biło słabo z przerażenia i grozy. Klęczała z twarzą ukrytą w dłoniach. Głuche łkania wydzierały się z jej piersi przemocą, ale więzły w ściśniętej kurczowo krtani.
Wreszcie płacz wielki, rozdzierający, brzemienny bólem niewysłowionym, zatargnął jej postacią. Zrozumiała wszystko, co było dla niej tajemnicą. Stanęła w jej myśli sala portretowa w Głębowiczach i opowiadanie Waldemara. Więc tamta narzeczona pana Macieja, którą kochał i porzucił, to jest jej babka?! Więc ta wyniosła pani na portrecie, księżniczka de Burbon, zajęła miejsce jej babki? Ona za-