Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 01.pdf/254

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dlaczego? Czy pan sadzi, że panna Rudecka nie może zostać płomieniem ordynata... bez żadnych sakramentalnych zastrzeżeń?...
— Szkodaby jej było!
— Bagatela! nie z takiemi miał ordynat do czynienia i nie myślał o żadnych zobowiązaniach. Miałby się zastanawiać nad panną Rudecką? Jest ładna, wytworna, to tem lepiej, jest z temperamentem, to podnieca mocniej, a że jest cnotliwa — to zaostrza apetyt. Ordynat doskonale to rozumie
— Niech pan tak nie mówi. To byłaby nikczemność, do jakiej ordynat zdolnym nie jest. Panna Rudecka stoi towarzysko bardzo dobrze, w Słodkowcach ma swoje fory, z czem ordynat musi się liczyć.
— Och, panie! to nie są skrupuły dla ordynata. Jego przeszłość dowodzi, że się lubował tylko w wytwornych i wyszukiwał je w wysokich sferach. Nieszlifowanych djamentów nie oceniał nigdy; to esteta! Ale bywały zawilsze sytuacje i zawsze potrafił wybrnąć zwycięsko. Nie zawahałby się i tu, lecz... tu jest coś innego... coś, co pachnie sakramentem. Panna Rudecka nie tylko rozpłomienia ordynata, lecz włazi mu do mózgu.
— I wszyscy to rozumieją — dodał Ostrożęcki — nawet służba. To nie jest przelotna słabostka. Kwestja tylko, czy ordynat potrafi wytrwać do końca i czy zdoła złamać przeszkody, jakie będzie stawiała jego zamiarom sfera, do której należy.
Rozległ się głuchy turkot kół i tupot koni przed podjazdem zamkowym.
— Odjeżdżają. Chodźmy tam — rzekł hrabia praktykant.
Poszli spiesznie.
Stefcia stała w głównej sieni zamkowej przy schodach, już w płaszczyku i w kapeluszu. Zapinała rękawiczki, bawiąc się z Pandurem. Lucia biegła po schodach, wołając matki.
Z bocznego korytarza wyszedł Waldemar, stanął obok Stefci i, wręczając jej bukiet, rzekł z powodu obecności służby po angielsku:
— Niech te kwiaty przypominają pani Głębowicze i pachną tam w jej pokoiku.
Stefcia spłonęła. Patrząc serdecznie na niego, odpowiedziała:
— Dziękuję, o Głębowiczach nie zapomnę... bez pośrednictwa kwiatów.
Pocałował ją w rękę.
— One również zachowają pani obraz. Ukraszała je pani, teraz osieroca... Zostanę tu, jak pustelnik.
— Więc niech pan jedzie z nami.
Spojrzał na nią błyskawicznie. Iskierki zatliły mu się w oczach. Odwrócił się do zebranych lokai, wydając rozkaz:
— Niech osiadłają Apolla.
Młodszy pokojowiec wypadł na ganek. Jednocześnie ze schodów schodziła pani Idalja z Lucią i pan Maciej, prowadzony przez kamerdynera. Słyszeli rozkaz ordynata.
— Jedziesz z nami? — spytała go baronowa, patrząc na zaróżowioną Stefcię i żółte róże w jej ręku.
— Tak — odrzekł Waldemar — boję się tych pustych ścian. Nigdy nie wydadzą mi się bardziej smutne, jak teraz.