Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 01.pdf/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Waldemar podszedł bliżej.
— Na mnie pani nie zrobiła wrażenia widma, ale widzenia. To różnica! Przed chwila widziałem pani pseudo-portret. Pójdźmy, pokażę go pani.
Stefcia żywym ruchem podbiegła naprzód i... stanęła. Biały szał zaczęła zsuwać, zakrywając spuszczony warkocz. Wahała się czegoś.
Waldemar lekko dotknął jej ręki.
— Idziemy.
— A czy daleko?
— Już się pani boi? Czy odległości, czy mego towarzystwa?
Zapłonęła, biegnąc śmiało naprzód.
— Idziemy.
Waldemar, idąc za nią, myślał:
— Już cię teraz za nadto czczę, abyś się mnie obawiać miała.
W korytarzu stanęli przed obrazem.
Waldemar wskazał Stefci postać Magdaleny.
— Przed chwilą przyglądałem się jej, myśląc o pani... Ogromnie podobna. Trzebaż trafu, że bezpośrednio potem ujrzałem panią, nawet w podobnym stroju.
Stefcia szepnęła jakby do siebie:
— Czy ja jestem taka... ładna?...
Ordynat przysunął się bliżej i pochylił.
— Ładniejsza! boś żywa, a ta martwa... bo ta spłowiała, a pani... kwitnie.
Stefcia oddychała szybko, poruszona brzmieniem jego głosu. On mówił dalej:
— Ale Magdalena ma włosy puszczone swobodnie, a, pani swoje zakrywa. Widzę panią w takiem uczesaniu pierwszy raz.
— Nie spodziewałem się, że kogo spotkam — odrzekła dziewczyna zarumieniona.
— Ależ pani jest w tem prześlicznie! Pani powinna częściej tak chodzić. Kto ma lat dziewiętnaście, ten ma zupełne prawo do spuszczonego warkocza. Dlaczego pani tak nie nosi włosów?
— W domu nosiłam, ale tu... nieetykalnie — odrzekła z uśmiechem.
— Ach! dość tej etykiety!
— Pan jej nie lubi? A jednak to stały mieszkaniec tych murów.
— Wiem. Wprowadzony tu jeszcze w latach zamierzchłych, nie da się wykorzenić. Zresztą może to nadaje główny styl zamkowi.
Stefcia rozejrzała się.
— I tu nie byłam ani razu. Olbrzymi korytarz! To dziwne: takie wysokie sklepienia straszą mnie. W zamku pańskim pełno tego. Dokąd ten korytarz prowadzi?
— Do prawej wieży, gdzie jest kaplica. Chodźmy tam.
— Ale...
— Żadnego ale. Cały zamek w uśpieniu, jakby wymarł. Cóż pani będzie robiła sama? Do parku iść nie można, bo deszcz pada, chociaż słońce świeci. O! widzi pani?
Przez wysokie, wąskie okno w niszy wskazał jej błękitne niebo, splamione szaremi obłokami. Padał obfity, kroplisty deszcz, bijąc o szyby i spływając po nich strumieniami, jak łzy. Przyćmiony korytarz i to wąskie okno, zalane deszczem, w ciszy potężnych murów czyniło ponure wrażenie, trochę klasztorne i ciężkie. Mury te wydały się