Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 01.pdf/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przegalopowała obok nich panna Barska, rozogniona, z rozwianemi włosami, istna królewna burzy. Za nią pędził Zaniecki.
— Halali! hop hop! — krzyczała hrabianka, nie widząc Stefci i ordynata. Oczy miała utkwione w charty, pędzące przed koniem. Już dosięgały zająca.
Waldemar popatrzał na nią z uśmiechem.
— W swym żywiole — rzekł z lekką ironją.
Stefcia nic nie odpowiedziała, klepiąc wygiętą szyję Erato. W milczeniu odjechali dalej, a gdy konie ich rozniosły, nie zawrócili już, tylko oczy obojga goniły za sobą.
W parę dni potem po rannej obławie na wilki, w której brały udział panie, zamek głębowicki zalegała głucha cisza. Polowanie odbyło się o wschodzie słońca, o dwunastej powrót, a po krótkiem śniadaniu każdy zamknął się u siebie dla wypoczynku. Słońce oświecało pusty park, tarasy i uliczki wśród kwiatów, jakby zdziwione ciszą niebywałą oddawna.
Ordynat nie spał. Odbył długą naradę z łowczym i koniuszym, wydał nowe polecenia, odwiedził stajnię, fabrykę i, powróciwszy do zamku, wałęsał się po nim trochę znudzony.
— Dobre są obławy ranne, ale nudne te siesty — pomyślał.
Na drugim piętrze, w ogromnym sklepionym korytarzu, przeszedł się kilka razy, patrząc na staroświeckie obrazy i posągi, poustawiane w niszach. Nagle zatrzymał się. Jeden duży obraz, już zblakły ze starości, przedstawiał jakąś scenę religijną. Z boku stała odwrócona profilem Marja Magdalena. W niebieskiej opończy z przewiniętym dokoła szyi białym welonem miała rozpuszczone długie włosy i śliczne rzeźbione rysy. Oczy pełne wyrazu ocieniały bujne, ciemne rzęsy i regularne łuki brwi. Cała postać miała w sobie dużo powagi, lecz i ślicznej zalotności. Waldemar patrzył długo i usta drgnęły mu nerwowo.
— Stefcia... — wyszeptał.
A po chwili znowu:
— Bajecznie do niej podobna. Ten sam typ.
Przetarł dłonią czoło. Idąc dalej, myślał:
— Stefcia... Samo imię wchodzi mi do mózgu. Dziwne!...
Czuł, że w ty korytarzu postać Magdaleny będzie go przykuwała do siebie, postanowił wyjść. Zeszedł cicho ze schodów i w wielkim przedsionku, łączącym dwa piętra stanął zdumiony. Naprzeciw niego, również ze schodów schodziła Stefcia. Była w blado-niebieskiej flanelowej sukni z luźną bluzką, na ramionach miała zarzucony biały miękki szal, z pod którego wyglądały włosy spuszczonego warkocza. Przed chwilą widziana postać Magdaleny, stanęła przed oczyma ordynata — podobieństwo stroju wzmocniło wrażenie. Rozradowany jej widokiem, patrzał na nią bez słowa, stojąc w miejscu. Stefcia zatrzymała się także. Rumieniec oblał jej jasną twarz.
— Pan nie śpi?
— O to samo chciałem panią zapytać.
Dziewczyna wybuchnęła śmiechem.
— A to zabawne! byłam pewna, że cały zamek chrapie. Chodzę już po nim dawno, nawet zbłądziłam i muszę się przyznać szczerze: nie wiem, gdzie jestem. Pan ukazał mi się, jak widmo. Pewno i ja zrobiłam podobne wrażenie? Miał pan minę zdziwioną.