Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 01.pdf/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

, kopyta uderzały niecierpliwie. Cała stajnia go znała i witała z rozradowaniem.
Ze stajen wielkie oszklone drzwi wiodły do szorowni, Tam znowu kilka oddziałów, równie wytwornie urządzonych. Na ścianach i sztalugach wisiały najrozmaitsze uprzęże, na kamiennej posadzce stały pojazdy w wielkiej ilości i kosztowne. Wyróżniała się uprząż na ośm koni, zwana ceremonialną. Wyborowy zamsz, srebrne pozłacane okucia, pióropusze zdobiły ją gęsto. Ceremonialna miała swą karetę pozłocista, ozdobioną na szczycie wielką mitrą, a wewnątrz wybitą karmazynowym adamaszkiem. Była to kareta niemal dworska. W następnych oddziałach mieściły się rzędy na konie wierzchowe, również drogocenne.
Wielu panów gryzła zazdrość, innym błyszczały oczy, z zachwytu. A wśród tych skarbów chodził ordynat z typowym spokojem, pełen wytwornego taktu, uprzejmy, ale i trochę dumny.
Stefcia, im więcej widziała jego bogactw, tem bardziej ją przestraszał. I dziwnie było jej gorzko. Nie zdawała sobie sprawy, dlaczego jego miljony zrażają ją. W Głębowiczach nie czuła się z nim swobodną, unikała go. W lecie Głębowicze oczarowały ją, teraz przeraziły.
A prowadzono ją dalej i dalej. Za szorownią mieściła się wielka sala dla zwiedzających gości. Tam panował gust zupełnie odrębny, w stylu stajennym. Meble z rogów łosi, kryte żółtą, ręcznie wypalaną skórą, dębowe ściany zawieszone obrazami, wyłącznie przedstawiającemi sceny z wyścigów Derby angielskich i na torach krajowych. Fotografje wielkich rozmiarów i malowane płótna przedstawiały konie rozmaitych typów w całości lub tylko sylwetki głów, Apolla w całej jego piękności; obok nich wisiały fotografje stajen głębowickich. Był portret pana Macieja na koniu w ubraniu ułańskim i Waldemara na Apollu z biegnącym obok Pandurem. W inne ramy były oprawione drzewa genealogiczne stadnin, listy pochwalne, złote medale za konie, wśród nich i medal tegorocznej wystawy.
Stefci podobał się bardzo portret Waldemara na koniu. Stała przed nim nieco dłużej. To zwróciło uwagę tych, którzy ją śledzili. Kilka osób z mniej życzliwych uśmiechnęło się znacząco. Hrabia Barski podszedł do niej.
— Kogo pani podziwia: jeźdźca, wierzchowca czy ramy?
Stefcia, zaskoczona znienacka, spłonęła, lecz prędko odzyskawszy zimną krew, odrzekła swobodnie:
— Wszystko, panie hrabio, bo całość godna uwagi.
— Ale jeździec najwięcej, n’est-ce pas?
— Bez wątpienia, jako punkt główny.
Głos hrabiego zasyczał:
— Lecz nie dla wszystkich... przystępny. Zresztą... zachwycać się wolno... każdemu.
Stefcia utkwiła w nim oczy.
— Co harbia przez to rozumie?
— Och! nie będę się pani tłomaczył. Zabawne pytanie! Pani wydaje mi się wykolejoną i wkracza w horyzonty nieodpowiednie dla niej. Ale takie eskapady najczęściej źle się kończą, dla płci pięknej naturalnie... Mówię to pani przez życzliwość.
Stefcia zbladła. Podniosła dumnie głowę i, mierząc hrabiego roziskrzonym wzrokiem, rzekła dobitnie: