Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 01.pdf/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Pani to rozumie?
— O tak! wiele rzeczy dawniej niepojętych rysuje się wyraźnie, gdy... następuje w nas zmiana.
— Dobrze, ale pani, naprzykład, cóżby poświęciła dla uczuć?
— Ja?... Wszystko!
— Aż tak! No, sfery by pani nie poświęciła.
— Nie rozumiem!
— Gdyby pani pokochała kogoś nie z arystokracji, czy w imię miłości zostałaby pani jego żoną?...
— Ach nie, taki wypadek mi nie grozi, quelle idée! Nawet nie podnoszę oczu na ludzi nie naszych. Kochać mogę jedynie najwyższych.
Strojna głowa hrabianki pochyliła się na ramię Waldemara, jakby ten niemy znak miał mu powiedzieć: „Tyś najwyższy — jam twoja“.
Waldemar zrozumiał, lecz nie odczuł. Zaśmiał się trochę szyderczo.
— A więc gdzież jest to „wszystko“, co pani ma poświęcić dla ukochanego?
Hrabiankę uraził jego śmiech. Zaciśnęła usta.
— Pan stawia pytania tak... dziwne i zdaje się, że pan nie ufa w siłę mych uczuć... A jednak ten, którego pokocham, zdoła to ocenić.
— Zapewne! takie odkrycia należą do najświetniejszych tryumfów.
— Czy pan ich nie doznał?
— Owszem, pani, dość wiele, ale odkryć tylko. Tryumfem nazywam szczęście, wynikające z nich i mam przeczucie, że jest bajeczne, lecz tego jeszcze... nie doświadczyłem.
— Bo może się pan o to nie starał?
— O szczęście starać się trudno, to przychodzi samo, a chęć znalezienia szansy jest dość bladym celem.
Hrabianka przez chwilę milczała, poczem zaczęła mówić ciszej, Jakby do siebie.
— Chciałabym być mężczyzną. Mężczyźni mogą wypowiadać to, co czują, iść za popędem serca. Nam tego nie wolno.
Głos jej dźwięczał tęsknie, oczy wzniosła w gwiaździste niebo. Były pełne iskier, gorzały niecierpliwością, ubraną w szatę melancholji.
Waldemar patrzał na nią z ukosa. Uderzyła go jej uroda, istotnie przepyszna.
— Szkoda, że Zanieckiego tu niema — monologował w myśli. — Miałaby go u nóg, bo zewnętrznie... warta zachwytu. Ja, profan, zawsze wolę rękę, niż rękawiczkę, zwłaszcza w sytuacji, o jakiej ona marzy... Ej! gdyby tak dawniej!...
Waldemar z pod rzęs rzucił na hrabiankę łobuzerskie spojrzenie.
— Pani mówi, że kobiety są skrępowane w wyrażaniu swych uczuć? Ja tego nie znajduję.
— Cóż pan chciał, żeby się same oświadczały?
— E nie! ale one zwykle dają wenę do oświadczyn. Ich uczucia, gdy są wyraźne, ułatwiają zakochanym sięgnięcie po szczęście. Jest to taka pieśń bez słów.
Ordynat mówił umyślnie, wiedział, że wchodzi na ślizką drogę i że zarzuca haczyk, na który hrabianka może się złapać. Ale bawiło go to, nie zaliczał się do zbytnich skrupulatów uczciwości tego rodzaju. Gwałtowny rumieniec na twarzy hrabianki rozśmieszył go, złośliwość cisnęła mu na usta nowe słowa: