Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 01.pdf/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ferment taki byłby katastrofa naszych idei: nie wolno nam zapominać o tem!
Hrabia podniósł wskazujący palec do wysokości swej twarzy i, wpijając w Waldemara oczy jak sztylety, powtórzył dobitnie:
— Nie wolno!
— Patetyczny głupiec! — pomyślał Waldemar. — Gangreny... paraliże... fermenty... Co to ma za związek z panną Rudecką? — wybuchnął głośno.
— O, ma! i wielki. Ona jest właśnie pierwiastkiem...
— Mogącym nas zgangrenować? Ha! ha!... niech pan wierzy, że jeżeli kto kogo, to z pewnością my ją prędzej zgangrenujemy.
Hrabia poruszył się obrażony.
— My przedewszystkiem powinniśmy takie osoby trzymać na daleką metę, lecz nie wprowadzać w nasz świat bezpośrednio. To szerzy niepokój, budzi nieufność w towarzystwie.
— Wszystkie te wypowiedziane przez hrabiego... komunały nie mają zastosowania u nas. W naszym domu i okolicy panna Rudecka jest uważana jak najlepiej, zasługuje na zupełne uznanie i staramy się traktować ją w sposób, odpowiadający jej osobistej godności; chcemy, aby się nie czuła obcą i każdy, kto przebywa wśród nas, musi się do tego stosować bezwarunkowo.
Waldemar mówił prawie niegrzecznie, szorstkim tonem.
Nie dbał już o to, że hrabia jest jego gościem. Wrodzona popędliwość unosiła go, jak burza. Ale hrabia zdawał się słów jego nie rozumieć; nie chciał się obrażać, bo chodziło mu o ordynata, lecz jednocześnie pragnął rozmowę wygrać.
— Ja godności tej pannie ujmować nie chcę, elle est méme bien tenue i ostatecznie w Niesieckim jest zapewne jakiś zakątek na pomieszczenie Rudeckich. Mon Dieu! przecież i wśród naszej służby są osobniki z nazwiskami, których herbarz nie pominął. A jednak nie są oni zaliczeni do towarzystwa, nie bawią się z nami, nie prowadzą salonowych rozmów...
— Panie hrabio, proszę nie wyprowadzać mnie z roli gościnnego gospodarza i nie robić takich porównań. To mnie oburza! Jeśli pan wszedł na tę drogę, muszę go uprzedzić, że dziś przy obiedzie siądzie z nami do stołu mój rządca, łowczy i marszałek dworu. I pan, panie hrabio, przez szacunek dla mnie i dla mego dziadka, musisz im podać rękę. Co zaś do panny Rudeckiej, rola jej wśród nas jest jasno określona i ubliżyć jej bez ubliżenia nam... nie można.
— Za pozwoleniem, panie. Ja mówię z punktu tradycji. Takie osoby, jak ona, zarażają nas. Mamy dowód na panu: zbyt gorliwie jej pan broni. W sprawie takich panien można stawać, nie przeczę, można... lecz w inny sposób. Nʻest-ce pas?
— Panie! — wybuchnął ordynat.
— Pardon! ale wśród nas ona jest niewłaściwym elementem, elle n‘est pas pour nous! nie trzeba się z nią zbliżać i poufalić. Panna Rudecka jest dla nas trędowata.
Waldemar rzucił się gwałtownie. Ostre, obrażające słowa zawisły mu na ustach... Już... już miał je wypowiedzieć. Hrabia to odczuł i raptownie zwrócił się do nadchodzących panów. Jednocześnie zatętniało i na drożynie leśnej ukazała się czwórka koni, zaprzężonych do breku pełnego wrzawy. Przyjechały panie.