Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 01.pdf/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Po długiej chwili szepnął znowu, jakby do siebie:
— Bardzo, bardzo elegancki człowiek.
Stefcia milczała. Coś ją ściskało w krtani... żal za odjeżdżającym ojcem i zarazem gorycz do samej siebie. Miarowy tupot koni, cicho sunące lando i dobrze znajoma liberja nasuwały jej uparcie na myśl Waldemara. Jechała jego landem, jego końmi — to samo już ją upajało. Pan Rudecki także milczał. Z ukosa patrzał na ładny profil córki, śledził jej widoczne wzruszenie, a w duszy jego gromadziły się złe obawy skłębioną masą.
Oboje mieli sobie dużo do powiedzenia i oboje milczeli. Zamykały im usta wrażenia, wiążące się w całość podobną, bo z jednego wypływały źródła. Przerazili się, ujrzawszy dworzec kolejowy. Lśnił tysiącami świateł, migotał, huczał. Przeciągły świst lokomotywy przeszył serce Stefci dziwnym zgrzytem. Z niedającym się ukryć przestrachem przytuliła się do ojca.
— Ojczusiu, ty jedziesz, a ja zostaję znowu sama — szepnęła z taką przejmującą obawą, że pan Rudecki zadrżał.
— Stefciu! dziecko! a przecież nie chciałaś wracać... dobrze ci tu, oni cię lubią, uznają. Stefciu, czego się boisz?...
Lando stanęło. Lokaj zeskoczył z kozła, gromada tragarzy rzuciła się do stopni powozu. Wszczął się zgiełk i zamieszanie. Stefci serce waliło jak młotem. Gorączkowo, jakby sama miała jechać, wysiadła i szła z lokajem, niosącym pudło.
Nagle uczuła, że ktoś dotyka jej ramienia. Obejrzała się: był to Waldemar.
— Pani sama... Gdzież ojciec?...
— Poszedł kupować bilet.
— Niech mi pani poda rękę. Tu taki ścisk.
Oparła się na jego ramieniu. On ją przytrzymywał mocno i bez słowa prowadził wprost do sali pierwszej klasy.
Panna Rita i Trestka powitali ją okrzykiem. To ją rozweseliło. Za chwilę wszedł pan Rudecki.
Rozmawiano niedługo.
— Czy pan prędko opuszcza wystawę? — pytał pan Rudecki Waldemara.
— O nie, panie! jeszcze zabawimy tu czas jakiś. Jutro zaledwo wyjeżdża pierwszy — a przyjeżdża drugi personel mej administracji. Gdy wszyscy obejrzą wystawę, a moi panowie praktykanci wybawią się należycie, wówczas wracamy do domu.
Rozległ się pierwszy dzwonek, trzeba było siadać. Pożegnanie trwało krótko. Stefcia nie łatwo oderwała się od ojca. Waldemar zniósł ją prawie ze stopni ruszającego pociągu. Jeszcze trochę ukłonów, powiewań chusteczki i pociąg z szumem pogrążył się w czarną czeluść nocy.
Lando wracało w milczeniu. Panna Rita i Stefcia siedziały cichutko, zamyślone. Panowie nie odzywali się także. I znowu Stefcia słyszała miarowy tupot koni, cichy turkot kół na gumach, znowu w blaskach świateł ulicznych migały przed nią złote guzy liberji na koźle. Jechała jego landem, jego końmi, ale obecnie i z nim. Wiedziała, że on siedzi naprzeciw, lecz wrażenie było już inne, może więcej skomplikowane, ale mniej potężne. Tylko czar płynął tą samą, co zwykle, falą.