Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 01.pdf/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dobrze! ale to zależy odemnie, a ja się nie zgadzam — rzekł Brochwicz.
— Mój drogi! nie jesteś wyrocznią w tej sprawie.
— Zależy i ode mnie, lecz tem samem pan wygrywa — dodała Stefcia.
— Dziękuję pani! A co Waldy?
— Nie triumfuj przed czasem! Uciekam się do ostatniego środka i przekonam was, że słuszność żądania jest po mej stronie. Pani obiecała mi pierwszego kotyljona jeszcze w Słodkowcach — ten będzie pierwszym. Ty zaś, Jurku, podobno starasz się o rękę hrabianki Melanji, a ją znudził już Zaniecki, wierzaj mi!
— Przekonywa mnie jedynie pierwszy argument. Jeśli pani obiecała kotyljona najpierw tobie, muszę się cofnąć, chociaż z głębokim żalem.
Stefcia, mocno różowa, wyciągnęła rękę do Brochwicza.
— Przepraszam pana. Istotnie zapomniałam.
Chłopak ścisnął jej rękę z ukłonem.
— Jestem pobity, ale trzymając się zasady: nic darmo, proszę panią; o ostatniego mazura.
Stefcia złożyła ręce z zabawnym grymasem.
— Niestety! wpisał się pod nim Żnin.
— A więc proszę o nadprogramowy. Waldy, ty, jako dyrygujący, urządzisz to.
— Z całą przyjemnością.
— Stefcia na końcu karnecika napisała dużemi literami:
— Biały mazur — Jerzy Brochwicz.
Chłopak z ukłonem odszedł w stronę Barskiej.
— Czy zadowolona pani? — spytał cicho Waldemar.
— Dlaczego pan skłamał? Ja panu kotyljona nie obiecywałam.
— A dlaczego pani skłamała?
— Chciałam ratować sytuację.
— A ja chciałem z panią tańczyć. Wcześniej nie mogłem o to prosić z powodu ścisłej barykady fraków, otaczających panią. Użyłem podstępu.
— Tak, ale co pan Brochwicz pomyśli?
— Pan Brochwicz uwierzył święcie, a teraz — o! niech pani patrzy kłania się hrabiance i został przyjęty.
Przesunął się koło nich hrabia Barski. Zmierzył dumnym wzrokiem Stefcię i ordynata, ale w jego oczach ujrzał niezbyt zachęcający wyraz, bo spiesznie odszedł dalej.
— Co pani sądzi o tym panu? — zapytał Waldemar Stefcię.
— O hrabiu Barskim? Niesympatyczny i wydaje się nieprzystępnym. Zresztą — mało go znam.
Waldemar wydął usta.
— Napuszony arlekin wielkości, karykatura sferowa. Człowiek ten jest przekonany, że nie on istnieje dla świata, ale świat dla niego. W jego mniemaniu on jest osią, dokoła której wszystko się obraca. Ja nawet wątpię, czy on wierzy we własną śmierć, chyba w taką, że zostanie żywcem wniebowzięty, razem z herbem i koroną. Ale niech szanuje swą wielkość, jak sam chce, byle przestał być apostołem swych idei, gdyż one posiadają zarazek niebezpieczny.