Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 01.pdf/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ma także swoje zboża, psy myśliwskie i jeszcze tam coś w dziale myśliwstwa.
— Za konie dostał złoty medal.
— Bo też ma śliczne.
— I psiarnia dostała dobrą nagrodę. On widać ogromnie kulturalnie gospodaruje.
— I rozumnie, co dziwniejsze, że taki młody człowiek. Ja przecie znam głębowickie już za jego własnej administracji. Przedtem hulał, panie, po świecie, jak Nabab, błyszczał zagranicą. Teraz jakoś woli siedzieć w kraju, ale o żeniaczce nie słychać, choć mu hrabiankę Barską swatają na gwałt.
Pan Rudecki zamyślił się.
Salę uporządkowano. Ogrodnicy ustawiali kwitnące wazony roślin. Posadzka odświeżona błyszczała, jak szyba.
Nagle z buduaru wyszła Stefcia z Lucią i, chwyciwszy się za ręce przebiegły wzdłuż sali. Za niemi ukazały się dwie panienki w wieku Luci, wątłe i drobne, jak laleczki, w białych sukniach, uczesane w secesję. Były to księżniczki Podhoreckie, wnuczki księżnej z Obronnego. Wszystkie zaczęły wirować po sali. Wesołe śmiechy odbijały się srebrnym dźwiękiem o freski ścian i sufitu. Wśród cieplarnianych kwiatów i drzew panienki fruwały, niby jasne motyle. Stefcia, najwyższa i najsmuklejsza, wodziła rej. Obie księżniczki kręciły się z rozradowaniem nowicjuszek, pociągając i Lucię, nieco poważniejszą. Nie zwracały najmniejszej uwagi na galerję, ani na służbę, która się grzecznie cofnęła. Na korytarz wszedł Waldemar, rzucił oczyma na salę i wpadł w rozbawione koło dziewczęce.
— Waldy! Waldy! — krzyknęły księżniczki.
— Panienki, kółko! — zawołał wesoło.
Porwał rękę Stefci i jednej z księżniczek, inne chwyciły się także za ręce, i w tempie mazurowem okręcił je parę razy dokoła.
— Waldy, ty stań w środku i będziesz wróblem, a my będziemy śpiewały — wołała zadyszana Lucia.
— Nie można, idziemy! — rzekł prędko i pociągnął je za sobą, wskazując brwiami pełne galerje.
Panienki rozbiegły się spłoszone, Waldemar wolno podążył za niemi.
Zaczęli się zjeżdżać goście z miasta, muzyka zagrała walca, dając hasło do balu. Ale pan Rudecki nie widział wchodzących par, tak pochłonęła go drobna scena z panienkami i ordynatem.
— Wzięli mi ją całą, wsiąkła w nich — powtarzał w myśli i niebardzo słuchał zachwytów sąsiada.
— Oto, panie, młódź rozdokazywana! Jakie to były ładne te ich piruety. Ale ordynat i do tańca i do różańca. Z panienek najładniejsza ta jasnozielona. Kto to taki? Pewnie także jakaś księżniczka.
— Żebyś wiedział, że jestem jej ojcem! — pomyślał pan Rudecki z prawdziwa dumą.
Bal rozpoczął się szumnie, z życiem. Prowadził tańce Waldemar i hrabia Brochwicz z pomocą kilku innych.
Mieniło się na sali od barwnych strojów pań, przeplatanych czarnemi frakami, od przybranych w kwiaty i brylanty głów kobiecych. Wytworna woń perfum, kwiaty, powiewanie wachlarzy tworzyło odurzającą atmosferę balową.