Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 01.pdf/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

swobodę. Wkradło się pomiędzy nich przykre uczucie. Wreszcie pan Rudecki przerwał swą przechadzkę i, siadając obok córki, wziął jej rękę. Zaczął mówić powoli:
— Stefciu, czy wiesz, jakie ja mam polecenie od mamy względem ciebie?...
— Polecenie od mamy? — Jakie — spytała.
— Żeby cię już zabrać do domu. Tęskno nam bez ciebie, dziecko.
Stefcia znieruchomiała, ognie zalały jej twarz, poczem przybladła nagle. Usta jej otworzyły się, jakby do krzyku. Szeroko otwarte źrenice utkwiła w twarzy ojca niemal z przerażeniem.
— Ja... do domu?... Ojczusiu!...
— Przyjechałem po ciebie — powtórzył pan Rudecki.
Dziewczyna spuściła głowę. Oczy jej patrzyły na ojca zdumione, wylękłe, aż zakryły się powiekami. Na zbladłą nagie twarz padły sinawe cienie od rzęs niezmiernie długich.
— To niemożliwe! — wyjąknęła.
— Dlaczego?...
— Bo... z parnią Elzonowską jest umowa... na rok. Nie można jej łamać... Ja... dałam słowo.
— Wierzę, że ona chciałaby cię mieć jeszcze dłużej, ale i nam się coś należy.
Stefcia gwałtownym ruchem przytuliła się do ojca.
— Ja wiem, ja wiem, ale, ojczusiu, to niemożliwe! Co oniby pomyśleli?... Nie, nie, tak niemożna. Ojczusiu! przecie ja was bardzo kochani, po dawnemu, ale.., wracać teraz?... niepodobna!... trzeba dobyć do końca.
Mówiła gorączkowo, odrywając się od piersi ojca i patrząc mu w oczy z błaganiem. Pan Rudecki tulił ją do siebie, ale twarz jego oblekła się wielkim niepokojem, podejrzenia nabierały pozorów prawdy.
— Biedna mama zmartwi się bardzo, ona cię tak serdecznie kocha — rzekł z nietajonym smutkiem.
Stefcia zerwała się. Twarz miała w ogniu, oczy pałające, zaszklone łzami. Zrobiła rękoma ruch, jakby się chciała chwycić za głowę rozpaczliwie. Zacisnęła usta nerwowo. Pan Rudecki patrzył na nią z podziwem.
— Dziecko, co tobie?...
— Nic, ojczusiu, nic!... tylko chciałam powiedzieć, że jeśli to dla was... konieczne, to ja powrócę, ale...
— Stefciu!...
Rudecki chwycił ją w ramiona.
— Dziecko moje! kochane, dobre... ja żartowałem. Zostaniesz na miejscu... nie można zrywać umowy, masz słuszność, daliśmy słowo. Chciałem tylko zobaczyć, czy...
Zająknął się.
— Czy kochasz nas zawsze.
— Ojczusiu! tyś wątpił? — krzyknęła z oczyma pełnemi łez. Ale w jej wykrzykniku brzmiało już trochę triumfalnej nuty.
Zaczęła ojca z pieszczotą ściskać za szyję, całować w twarz, w oczy, tulić się do niego z widoczną wdzięcznością, nie umiejąc ukryć rozradowania. Poczuła żal do ojca, że go wywołał. Serce jej zabiło obawą, że mu sprawiła wielka przykrość, serdecznością chciała zagłuszyć niemiłą chwilę.