Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 01.pdf/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Bardzo mi dobrze, ojczusiu! Lucia miła dziewczynka, kochamy się z sobą.
— No, a pani Elzonowska? A ten wasz ukochany dziadek, którym się tak zachwycasz... Jakże on się nazywa? Zawsze zapominam.
— Pan Maciej.
— Aha! pan Maciej Michorowski... Więc on cię tak lubi?
— O, dziadzio najlepszy! ale i wszyscy oni nie tacy, za jakich często ich biorą.
— Bo prawdziwa arystokracja.
— Tak! to są magnaci pod każdym względem — zawołała Stefcia z zapałem.
Pan Rudecki odsunął się trochę i z uśmiechem spoglądał na córkę.
— Patrzcie! jaka zawojowana! Czarodzieje jacyś ci państwo. Ale niech im Bóg szczęści, że się na tobie poznali. Wyglądasz ślicznie, jeszcze wyładniałaś. Zachwycałem się tobą na wyścigu hipicznym.
— Jakto! ojczuś już wtedy był?!...
— Byłem! Przyjechałem wczoraj rano, ale mając pilne interesa, w żaden sposób nie mogłem się z tobą wcześniej zobaczyć, a do tej łoży, gdzie siedziałaś, nie chciałem iść. Witałem cię z daleka, ale nie dostrzegłaś mnie w tłumie.
— A gdzie ojczuś siedział?
— Ja przechodziłem tylko przez plac wystawowy, siadać nie miałem czasu. Zatrzymałem się dopiero ujrzawszy ciebie. Byłaś bardzo zajęta wyścigiem.
Stefcia zaróżowiła się mocno.
Trafiłem właśnie na punkt kulminacyjny: biegały konie z majątków ordynata. Ładne ma widać stajnie! A na tym pięknym arabie podobno jeździł sam ordynat.
— A tak, pan Waldemar na Apollu.
— O! dzielny koń, ale i dzielny jeździec. Czy on często w Słodkowcach?
— Dosyć.
Pan Rudecki trochę się zamyślił. Stefcia pochyliła głowę, zakłopotana i nagle onieśmielona. Ojciec nieznacznie spojrzał na nią kilka razy. Następnie zapytał:
— Powiedz mi, dziecko: jak to było z Edmundem Prątnickim? W listach niewiele o tem pisałaś.
— Ach, ojczusiu! to takie przykre! Poco wspominać?
— Jednak jak to było?
Stefcia opowiedziała po krotce. Mówiąc, mimowoli zapalała się. Pan Rudecki nie spuszczał z niej oczu.
— Więc głównie pan ordynat przyczynił się do uwolnienia ciebie od obecności tego błazna?...
— Tak, ponieważ nie odpowiadał jego wymaganiom.
Pan Rudecki uśmiechnął się: argument Stefci nie trafił mu do przekonania. Nurtowała w nim uparta myśl, czy Prątnicki okazałby się niegodnym Michorowskiemu, gdyby Stefcia nie była w to zamieszana, i miał co do tego pewne wątpliwości. Niemniej musiał być wdzięcznym ordynatowi.
Spacerował po pokoju szybkim krokiem, rozmawiając z córką o rzeczach zwykłych, a ciągle przyglądał jej się z uwagą. Stefcię drażnił uporczywy wzrok ojca. Wyraz jego twarzy zastanowił ją, odbierając