Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 01.pdf/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wszystko, fanfary grały długo i dobrze. Gdy zaś ktoś z przemysłowców, tych skromniejszych, z drobnych obywateli, lub ktoś z mniej znanych wystawców z Warszawy, fanfary ledwo raczyły się odzywać, a zauważyłem, że parę razy milczały zupełnie. To wstyd! to wina organizacji! Cóż u djabła! kto słyszał robić takie różnice? Albo się jest wystawcą, albo się nim nie jest! Skoro się kto odznaczył i dostaje nagrodę, fanfara powinna zagrać tak samo Michorowskiemu, jak i każdemu panu Dziurdzialskiemu czy Łapciakiewiczowi. Ci wszyscy panowie pokrzywdzeni w tym względzie nie będą się skarżyli, bo to niby drobnostka, ale będą szemrali, a dowcipniejsi wezmą nas na zęby. Wiedzą, że w komitecie organizacyjnym jest najwięcej członków z naszej sfery, a to wygląda na lekceważenie i dla wystawców nie może być zachęcającem. Mówiłem o tem prezesowi, ale...
Waldemar podniósł brwi.
— A co, nie prawda? — rzekł młody książę Giersztorf — hrabia Mortęski, zacny skądinąd staruszek, ale widzi na metr przed sobą, a słyszy na kilka uncji. Mój ojciec zna go dobrze.
Michorowski wzruszył ramionami.
— To prawda! i przytem hrabia patrzy w naszą sferę jak w lustro, nie uważając na ramy.
— Jakto? — spytało parę głosów.
— Bardzo proste: hrabia popiera wystawców z arystokracji nie oglądając się na innych, których jest więcej, z ziemiaństwa, z przemysłowców, z mieszczan i nawet z włościan. My jesteśmy lustrem — dobrze, ale to są nasze ramy: bez nich i lustro mniej warte. Bez tych mas nie byłoby nas! A tymczasem zamiast ich zachęcić do postępu, to się ich na wystawach dla tego celu zorganizowanych, wprost zraża. Taki przykład, fakt jak z tym włościaninem z Lubelskiego. Że on nie dostał srebrnego medalu za swe pszczelnictwo, to jest niesprawiedliwość krzycząca, to prawie rozbój! List pochwalny tam, gdzie jak na włościański produkt i pomysłowość mógł być złoty medal! To nie zachęca, to odstręcza i tem samem zmniejsza postęp.
Michorowski podszedł do stołu, strzepnął popiół z cygara i wypił znowu kielich szampana.
— Ostrygi wyborne! Nie skosztuje pan? — spytał Zaniecki.
— Dziękuję!
— Waldy, zjedz homara... mówię ci, zjedz homara! — nalegał Brochwicz.
— Ja polecam ostryżki — mówił pan Świrko, stary kawaler i pieczeniarz.
Włóczył się za arystokracją i nigdy nie opuszczał sposobności, aby się dobrze najeść i napić.
— Ja polecam ostryżki — mówił schylony nad talerzem — tłuściutkie, smaczne, milutkie, prawdziwe pieszczoszki. Niech pan ordynat raczy spróbować jedną... o tę, tę figlarkę. Jaka apetyczna, co? Po niej przyjdzie ochota na wszystkie.
— A dajcież mi spokój z ostrygami! — odrzekł niecierpliwie Waldemar.
— Jemu coś się stało! On skapcaniał! — wołał podchmielony Brochwicz.