Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 01.pdf/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Spytaj o to Trestkę. On prowadzi kampanję od trzech lat. Ja się na tem nie znam.
Brochwicz komicznym ruchem załamał ręce.
— On się na tem nie zna! Słyszeliście?
Trestka zabrał głos:
— Nietrafnie ordynat wysyła pana do mnie na studja, bo chociaż prowadzę kampanję od trzech lat, ale bez rezultatów, panu zaś głównie chodzi o finał, czy tak?
— Zapewne, byle pomyślny.
— Nie wątpimy.
Książę Zaniecki obrzucił Brochwicza szyderczem spojrzeniem.
— Słuchaj-no Jurek — rzekł Waldemar — na co ci czyjeś rady? Zaczynaj samodzielnie i niebawem dojdziesz do finału, ba! nawet do epilogu.
— Tak mówisz? Ha, to trudno, trzeba się zdobyć na odwagę!
Waldemar podniósł brwi.
— Uprzedzam cię, że jeśli z takim wykrzyknikiem będziesz się zbliżał do Barskiej, to lepiej odrazu zamów sleeping i ruszaj za Lignickim do Rzymu, a dla odmiany obróć oczy na Kwirynał.
Brochwicz ukłonił się z udaną powagą.
— Pojadę tam, ale w podróż poślubną.
— Jesteś nieoceniony!
— Phy, ale czy hrabianka postawi nad tem swoje accent grave, to kwestja — szydził Trestka.
— Wypijmy za pomyślność sprawy! — zawołał Waldemar — szampana!
Zaczęto wznosić toasty, wesołość buchała już niezmącona, wino płynęło. Przy dźwiękach kieliszków rozbrzmiewał pełen życia, tryskający młodością i weselem Gaudeamus!




XXI.

Wrzesień pierwszego dnia ozłocił świat cudną pogodą. Słońce zalewało pola, błękit nieba miał tony czyste, ale już trochę bledsze w kolorycie.
Rżyska żółciały, napiętrzone stertami. Leciuchny pierwszy odcień jesieni bujał w powietrzu. Umilkły przepiórki, zbożowe terkotki, w trawach i ugorach ćwierkały koniki polne.
Gniada czwórka ze Słodkowic rwała pomiędzy polami, ciągnąc za sobą strojne lando i strojne postacie siedzących w nim kobiet. Pani Elzonowska, Stefcia i Lucia jechały do kościoła.
Niedzielne tłumy pobożnych sunęły bokiem drogi w barwnych strojach, rozweselone pomyślnem ukończeniem zbiorów, hałaśliwe. Pani Idalja razem z pogodą była słoneczna. Wesoło zagadywała siedzącą obok Stefcię, często spoglądając na nią z prawdziwem upodobaniem. Stefcia wyglądała niesłychanie. Szaro-niebieski jedwabny płaszczyk otulał ją miękkiemi zwojami, czyniąc jej jasną płeć bardziej przejrzystą. Rozmawiała z ożywieniem, oczy jej błyszczały, jednak dostrzegało się w nich tęsknotę; wyraz dawniej nieznany malował się w twarzy. Czasami ciemne, gęste brwi zsuwała niecierpliwie, jakby przed natrętną myślą, której odepchnąć nie mogła. Ale ten niepokój nadawał jej twarzy