Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 01.pdf/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Mając mnóstwo wyręczycieli, zarządza osobiście majątkami, wnikając wszędzie, nie uchyla się przy tym od szranków szeroko społecznych; on jest inicjatorem nowego Towarzystwa Rolniczego, a w bliskiej przyszłości zostanie prezesem, bo już dziś ma głosy za sobą. I to nie są zasługi obywatelskie? to jeszcze mało? A przecież ordynat ma zaledwie 32 lata, to zupełnie młody człowiek. Który w jego wieku zdołał już tyle zrobić, niech mi pan powie? Który z was pieniądze zatrzymuje w kraju, zamiast wzbogacać niemi zagranicę?
— Dużo ich wydał i ordynat, pochłonęła Halla, Bonn i pięć lat bąblerki po całym świecie. Napęczniały niemi wszelkie kluby i jedwabne sakiewki de beautés européennes i nietylko européennes. Ordynat miał wenę i w Moulin rouge.
— Mój panie!...
— No cóż? Panny Luci niema z nami, a panna Stefanja się nie zgorszy. Czy pani bardzo niewinna?
— Raczy pan mną nie interesować się — odparła zagniewana.
— Bałbym się, choćbym chciał. Ja nie mam weny.
— Vous étes détestable! — zawołała hrabina Paula.
— I o tem wiem!
— Pan mówi, że ordynat dużo puścił pieniędzy? Puszczał, bo miał z czego. Rektorzy robią to samo, nie mając. Używał życia w całej pełni, ale u takiego człowieka, jak on, nastąpił przesyt prędko. Inny na jego miejscu grzązłby do końca i zapychał banknotami świat cały — niedaleko szukając, pan pierwszy.
— Pod żadnym względem rywalizować z ordynatem nie mam pretensji.
— Bardzo rozsądnie z pańskiej strony.
Hrabianka Paula i Stefcia roześmiały się.
— Jednak na tej błękitnej kwitną komplementy — rzekła Stefcia.
— Ponieważ są tu dziś wszyscy w wyjątkowych humorach — odparł Trestka, poprawiając binokle. — Pani imienniczka ciszej się zachowuje...
— Moja imienniczka?...
— Tak, gondola Stefanja, ale daleko od nas odpłynęli.
— Marnie wiosłujecie, państwo, skoro pan Waldemar sam jeden prześcignął was — zaśmiała się Rita.
— Nic dziwnego: ultra uniwersalny!
Stefcia pilniej zaczęła wiosłować. Pochylona nad gryfami, zamyśliła się głęboko. Całodzienne wrażenia, począwszy od rozmowy na breku, wirowały w jej głowie, nabrzmiałe pewnym niepokojem. Starała się zagłuszyć w sobie scenę w sali portretowej, lecz nie mogła. Mimowoli czuła, że było to coś więcej nad zwykłą rozmowę i że swoboda jej w obcowaniu z Waldemarem ulegnie zmianie. To ją przerażało. Bała się zagłębiać w analizę niepochwytnej nuty, której dźwięk zaczynała słyszeć. Potem gondola...
Stefcia doskonale zauważyła zachowanie się panny Rity, doszły jej uszu słowa Trestki i porozumiewawcze uśmiechy, połączone ze spoglądaniem na nią i na Waldemara. Z kilku podchwyconych szczegółów rozmowy ogólnej i z zachowania się ordynata doszła do wniosku, że gondola odnowiona została na jej cześć. Jej miłość własną napawała pewną dumą uprzejmość ordynata, była mu za nią wdzięczną, ale uczucia te zagłuszała obawa opinji całego towarzystwa. Grzeczności Wal-