Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 01.pdf/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nigdy więcej nie popełnię takiego głupstwa, żeby się zakochać w człowieku nie z naszej sfery.
— O tak, powinnaś tego sobie raz na zawsze zabronić, bo takie głupstwa często źle się kończą.
Tyle smutku i żalu brzmiało w głosie Stefci, że Lucia spojrzała na nią badawczo. Nagle zarzuciła jej ręce na szyję i zawołała przymilnie:
— Niech się pani tylko nie gniewa, moja dobra panno Steniu!
— Ja się na ciebie, Luciu, nie gniewam, ale mi przykro.
— Za pana Edmunda?...
— Nie za Edmunda, tylko, że ty jesteś przesiąknięta podobnemi zasadami.
— To Głębowicze tak na mnie wpłynęły. Szczęśliwy Waldy!...
Z głębi alei dało się słyszeć wołanie.
— Mama mnie woła. Biegnę! — krzyknęła dziewczynka i pędem wpadła w mroczną głąb.
Stefcia poszła w stronę zamku. Całe towarzystwo znajdowało się w parku, ale ona chciała pozostać samą. Idąc pomiędzy krzewami róż, wchłaniała śliczny zapach, z rozkoszą zatapiając głowę w masie aksamitnych kwiatów. Czuła się upojoną barwami i wonią. Rozdrażnienie po rozmowie z Lucią zastąpiła teraz ociężałość prawie senna. Gmach zamkowy przytłaczał ją; ogromne mury, wieżyce i baszta z rozwianą chorągwią robiły na niej wrażenie ciężaru, który ją gniótł. Doznała niemal fizycznej potrzeby stracenia z oczu wyniosłych ścian. Postanowiła wejść do środka, przekonana, że nie zastanie tam nikogo.
Szybko przebiegła tarasy, werandę i zaraz w pierwszym salonie spotkała starego kamerdynera. Powitał ją ukłonem. Stefcia spytała go, którędy iść do gościnnych pokoji.
Stary sługa wskazał ręką rząd salonów i rzekł z uszanowaniem:
— Na lewem skrzydle, drugie piętro. Może hrabianka każe się zaprowadzić?
Spojrzała na niego z szeroko otwartemi oczyma.
— Co znaczy ten tytuł? Bierze mnie widać za kogo innego.
Kamerdyner stał w pozie wyczekującej.
— Mylicie się Andrzeju, ja nie jestem hrabianką — rzekła z wesołym uśmiechem.
Teraz stary sługa otworzył szeroko oczy, ale natychmiast zapanowawszy nad zdziwieniem, rzekł z nowym ukłonem:
— Przepraszam jaśnie panią.
Stefcia lekko wzruszyła ramionami i poszła w głąb zamku, myśląc:
— Zanadto są tu przyzwyczajeni do tytułów.
Mijała salony, wspaniałe gabinety. Przeszła zieloną salę bilardową, białą salę balową ze sklepieniami, zdobną w malowidła i rzeźby w stylu odrodzenia, następnie okrągłą karmazynowa salę posłuchalną, aż znalazła się w ogromnej sieni zamkowej. Stąd biegło w różne strony kilka korytarzy i wiodły szerokie schody z białego marmuru, zakończone na wysokości pierwszego piętra galerją, wspartą na filarach. Schody wyściełał karmazynowy dywan, ale główną ich ozdobą była żelazna, rzeźbiona balustrada, osłaniająca również i galerję. Wyniosłe ściany sieni, wyłożone płytami z szarego granitu, miały sufit sklepiony, wysokości trzeciego piętra. Równolegle z drugiem piętrem otaczał sień dokoła wąski balkon żelazny z poręczą w kształcie ukośnej kraty. Wychodziło nań kilkoro drzwi z wewnętrznych pokoi. Pośrodku sieni naprzeciw klatki