Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 01.pdf/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ale do ozdób zamku i parku nie dodawał już nic nowego, siły swe i zdolności kierując na działalność pożyteczniejszą. Prócz stajni, do jego namiętności należała jeszcze zbrojownia i zwierzyniec.
Charakterystycznym był w zamku pokój sypialny ordynata odróżniający się od ogólnego przepychu spartańska prostotą. Niezbyt duży, zawierał sprzęty konieczne i wyłącznie dębowe. Nie miał firanek, dywanów, ani rzeczy ozdobnych. Łóżko dębowe okrywała wielka skóra białego niedźwiedzia, upolowanego przez ordynata w podróży na północ. Nad łóżkiem wisiała ulubiona broń w kilku odmianach, a naprzeciw duży portret matki, Elżbiety Januszowej, w ciężkich bogatych ramach, w głowach zaś łóżka — pamiątkowy krucyfiks żelazny z XVI wieku. Ten magnat i miljoner osobiście posiadał skromne wymagania.
Pan Maciej, chodząc po Głębowiczach, cieszył się, z uśmiechem przypominał sobie, jak wszyscy z powątpiewaniem patrzyli na ulepszenia, wprowadzane przez młodego ordynata, krytykowali go, nie wierząc, aby taki magnat i hulaka mógł coś dobrego sprawić. Wiedzieli, że skończył Hallę, lecz niektórzy nawet w to niebardzo wierzyli, dopiero po dłuższym czasie, widząc jego energję i świetne wyniki, zrozumieli, że ten hulaka potrafi być dzielnym obywatelem kraju i sumiennym pracownikiem.
Na przepych i znakomite urządzenie głębowickie goście spoglądali z podziwem, ale różnym: pan Maciej i księżna Podhorecka z dumą, Trestka z zazdrością, książę Podhorecki z żalem.
— Miałem i ja kiedyś wiele, teraz mam tylko długi — myślał.
Baron Weyher na równi ze Stefcią pierwszy raz zwiedzał Głębowicze, chodził więc trochę odurzony, mrucząc pod wąsem:
— Drugi Wersal! drugi Wersal!
Hrabina Ćwilecka i panna Paula rozmarzyły się z panią Idalją, przebiegały cieplarnie, głosząc zachwyty nad każdym kwiatkiem. Pannę Ritę trudno było wyciągnąć ze stajni: mówiła, że choć raz chce się uraczyć końmi głębowickimi. Tylko hrabia Ćwilecki z panną Michaliną spacerowali sennie po parku bez marzeń i zachwytów. Stefci towarzyszył Wilhelm Szeliga. Lucia biegała sama widocznie czemś podniecona.
Waldemar dla wszystkich gości miał czas, przyjmował ich po królewsku, dając zupełną swobodę.
Nikt nie czuł się tu skrępowanym, każdy szedł, dokąd chciał, rozmawiał, z kim chciał, i zabawa szła wybornie. Ale z Lucią Stefcia miała kłopot. Nie mogła jej zatrzymać przy sobie, widziała w dziewczynę jakieś wzburzenie.
Przepych Głębowicz działał na Lucię dziwnie, jakkolwiek znała go już dawniej i od dziecka przywykła do zbytku. Słodkowce posiadały również wspaniałe urządzenie jednak inne. Mniej tam było stylu, mniej powagi i wielkości magnackiej, jaka tu wyzierała z każdego zakątka.
Na Lucię to robiło wrażenie. Dziewczynka, rozgorączkowana, podbiegła do Stefci i, biorąc jej rękę, rzekła z naciskiem:
— Mam pani coś powiedzieć, ale tylko pani.
Wilhelm Szeliga, trochę zły, odszedł na stronę. Lucia podprowadziła Stefcię na koniec alei do wielkiego wodotrysku, skąd szeroki widok padał na zamek z tarasami, na trawniki, dywany, posągi i widną z daleka oszkloną pomarańczarnię. Tam Lucia stanęła, zakreśliła ręką w powietrzu wielkie koło i rzekła uroczyście: