Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 01.pdf/070

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Stefcię przestraszyły te słowa.
— Ależ ja nie chcę, aby z mego powodu wynikły jakieś nieporozumienia... Nie chcę mu... nie chcę nikomu szkodzić.
Była ogromnie zmieszana, bo Waldemar nie puszczał jej ręki. Chciała ją wysunąć, lecz ujął ją jeszcze mocniej.
— Niech pani mi wierzy i ufa — rzekł stanowczo. — Postąpię jak będzie można najtaktowniej. Ale wyjazd tego pana wszystkim poprawi humory, nie wyłączając zbłąkanej Luci, a już mnie bez kwestji.
Wesoło spojrzał w jej oczy i rzekł:
— Czas jechać. Do widzenia! Niech się pani niczem nie martwi, proszę bardzo.
Skłonił się i wyszedł.
— Jaka szlachetna i śliczna! — szepnął w korytarzu.
Stefcia powróciła do siebie. Wzięła książkę ze stolika i otworzyła, chcąc czytać, lecz myśli plątały się, nie rozumiała ani słowa. W uszach brzmiał jej niski głos Waldemara, na ręce czuła uścisk jego dłoni. Siedziała nieruchoma, w obawie spłoszenia błogiego spokoju.
Rozległ się łoskot samochodu, głos na ganku i zapadła cisza.
— Pojechał — szepnęła do siebie Stefcia. — Ale jacy to inni ludzie: ten i tamten.




XIII.

Prątnicki miał minę zwycięską, wchodząc do stajni.
Spotkał Lucię, powracającą z cieplarni, widział jej rumieniec i z kilku słów dziewczynki upewnił się, co do jej uczuć. Sam skorzystał, aby uścisnąć rączkę dziewczęcia i szepnąć parę czułych frazesów.
— Jestem na dobrej drodze — powtarzał sobie. — Ta mała kocha się we mnie najwidoczniej.
Podkręcił wąsa z miną człowieka zadowolonego z siebie i ze swej przyszłości.
— Kasztany, czy gniade? — spytał Benedykt.
— Zaprzęgaj czwórkę karych arabów do żółtego amerykana.
Stangret wytrzeszczył na niego oczy.
— Kare araby?!
— Ogłuchłeś, widzę. Zaprzęgaj prędzej.
Z szorowni wyszedł rządca Klecz.
— Dokąd pan chce jechać? — spytał Edmunda po niemiecku.
— Do miasta. Muszę być w składzie rolniczym, aby dowiedzieć się o żniwiarkę.
— Żniwiarka naprawiona. Niema pan po co jechać.
— Ordynat sam mi to polecił.
— Może być, ale dawniej. Teraz tylko poślemy furmankę.
— Muszę jechać — upierał się Prątnicki.
— Ha! jedź pan, ale nie radzę karemi końmi.
— A to. dlaczego?
— Tak... Nie radzę... Daleki kurs...
— Do Szal chyba dalszy, a baronowa jeździ niemi zawsze.
Klecz rzucił na niego znaczące spojrzenie.
— Różnica! — rzekł lakonicznie.
Zrozumiał, co Klecz chciał powiedzieć, ale postanowił nie ustępować.
— Czemu nie zaprzęgasz? — krzyknął na Benedykta.