Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 01.pdf/067

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Owszem, wiem napewno, co gnębi Lucię. To samo i minie doprowadza do rozpaczy. Wiem od samej Luci, zwierzyła mi się... Właściwie nie powinnam zdradzać...
— Przedemną możesz i, powinnaś. Lucia to jeszcze dziecko, trzeba wiedzieć wszystko, co ona myśli, a zwłaszcza, co ją męczy. Więc?
— Lucia jest pod wpływem Prątnickiego.
— Poprostu kocha się w nim — poprawił pan Maciej.
— Domyślałem się tego. To źle, a wczesny wiek... i za marny przedmiot miłości... Ale może ci przykrość sprawiam? — dodał, ujrzawszy bladość Stefci.
— Przykro mi ze względu na Lucię. Czeka ją coś podobnego, co i mnie spotkało.
Pan Maciej pomyślał chwilę.
— Tak, po Luci ja poznałem to samo, nawet dziś, gdy była u mnie. Biedna dziewczyna! Oto dzisiejsze pokolenie spaczone od dziecka i w szesnastu latach już pełne goryczy. Lucia zdaje się odgadywać wiele rzeczy. Jej zgnębienie aż nadto jasno o tem świadczy. Ale o nim nic nie wiesz? Bo on wyraźnie zabiega o nią. Ale co tobie jest?...
Stefcia spuściła oczy. Wielka przykrość odbiła się na jej twarzy.. Nie uszło to oka pana Macieja.
— Czy wiesz co o nim? — powtórzył natarczywie.
— Zdaje mi się, że tak.
— Więc jego zamiary względem Luci...
— Niczem się nie różnią od tych, jakie miał niegdyś względem mnie.
— Naturalnie! — rzekł starzec i machnął ręką.
— Jemu chodzi o posag.
Zwiesił głowę na piersi i przymknął oczy. Wyszukiwał już w starym mózgu rady na uchronienie wnuczki od zmarnowania pierwszych, wiośnianych uczuć.
— Ja panu opowiem rozmowę moją z Prątnickim — rzekła Stefcia gorączkowo — Pan sam osądzi. Może ja źle zrozumiałam.
Pan Maciej podniósł głowę.
— Rozmawiałaś z nim o tem?
— Tak, wypadkowo.
Powtórzyła całą scenę z Prątnickim aż do przyjazdu ordynata.
Podczas opowiadania mieniła się na twarzy, oczy jej zachodziły łzami, to znów sypały iskry oburzenia.
Pan Maciej słuchał uważnie.
— Jaka podobna do tamtej... — szepnął do siebie parę razy. Gdy skończyła, ozwał się:
— Zrozumiałaś go dobrze, moje dziecko. Niechcący wypowiedział się wyraźnie. Ale jakież było zakończenie waszej rozmowy? Musiał coś więcej powiedzieć nad to, co powtórzyłaś. Prawda?
— On delikatnością się nie odznacza — odrzekła wymijająco.
— Domyślam się. Zapewnie powiedział ci coś przykrego, wychodząc, kiedy zobaczył Waldemara przed oknami. Czy tąk?
Wymowne milczenie dziewczyny było potwierdzeniem domysłu pana Macieja.
— Bezczelny! — szepnął z oburzeniem.
W ogrodzie zaskrzypiał żwir pod prędkiemi krokami. Do altany wszedł Waldemar, ubrany jak do konnej jazdy. Stanął trochę zdziwiony na widok dziadka ze Stefcią, zdjął kapelusz i zawołał z humorem: