Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 01.pdf/059

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przytem jakaż ponętna! Jest dumna i ambitna, lecz to nie zmniejsza jej uroku — przeciwnie podwaja go...
Waldemar, pomimo gniewu, czuł radość, że Edmund nazwał Stefcię cnotliwą „do obrzydliwości“.
Prątnicki nie ukryłby nic — przeciwnie chwaliłby się.
Nie kochała go prawdziwie — pomyślał Waldemar — gdyż inaczej... To esencjonalna dziewczyna, w tem Prątnicki ma słuszność... A gdybym ja miał większe szanse?
Wzdrygnął się.
— To samo mówił Klecz.
— Podły jestem — rzekł Waldemar sam do siebie i popędził cwałem.
Las kończył się, smukłe sosny przeświecały łąkę. Gdzieniegdzie stały pojedyncze, otoczone kępami jałowca, wreszcie i one znikły. Przed ordynatem leżała wilgotna, bujna łąka. Zdaleka widniał rząd kosiarzy w białych koszulach, kosy w słońcu migały jak złote. Koń zwolnił, zniżył głowę, chcąc skubać soczyste źdźbła, lecz munsztuk utrzymywał go w obowiązującej postawie dobrego wierzchowca. Waldemar jechał zamyślony Nagle podniósł brwi, uderzył szpicrózgą po sztylpach butów: roześmiał się i zaczął w myśli monologować:
— Ja mogę mieć względem niej zamiary, jakie mi się podoba. Cóż mnie ona obowiązuje? Spotykam na drodze jedną więcej istotę, którą warto zdobyć i koniec. Czy mi się uda... to kwestja! Wszystko zależy od miary jej temperamentu. Jestem lekkomyślny. Cieszyć się, że ktoś zbałamuci osobę, którą się kochało, to jest podłość i nikczemność w wysokim stopniu, to godne tylko takiego cymbała, jak Prątnicki!... Jednak ja się z nim muszę rozstać. Psuje mi krew... I ta przyjaźń z Kleczem...
— A jeśli Stefcia kocha go jeszcze? — szepnął mu jakiś głos.
Waldemar wzruszył ramionami.
— Więc niech nawet szaleje. Cóż mnie to obchodzi? Tem dowiodłaby, że nie warta zachodu.
Spiął konia ostrogami i pomknął jak wicher przez trawy, niby jakiś potężny ptak, pędzący za zdobyczą. Okrążył lasek, chcąc pokazać się Kleczowi i Edmundowi.
Opanowała go wesołość. Był pewny, że przy nim Prątnicki niknie w oczach Stefci, że on robi na niej wrażenie, zatem on posiada tysiące widoków, jakich niema tamten.
Minął zakręt lasku i o sto kroków przed sobą ujrzał linijkę. Odwrócił głowę, udając, że nikogo nie widzi, i ostrym kłusem jechał środkiem łąki wprost do robotników.
— O czem oni jeszcze rozprawiają? Chciałbym wiedzieć — szepnął z irytacją. — Może ten osioł rozmyślił się i uważa, że Stefcię wartoby zachować dla siebie. No, z takim durniem współzawodniczyć nie będę. Toby było więcej niż śmieszne.
Zbliżając się do robotników, zwolnił i z żakowską radością patrzał na pędzącą prawie galopem z pod lasu linijkę.
— Będą mi się tłómaczyć. że byli z tamtej strony lasu — mruknął ironicznie i cieszył się na myśl, jakie zrobią miny, skoro im powie, że właśnie stamtąd wraca.