Strona:PL Miriam - U poetów.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

O ojczyzno, Ilionie, niw swojskich przestrzenie.
Nie mogłam uratować was ni siebie! Tchnienie
Wyroczne mię porywa, śród jęku i zgrzytu,
I pójdę prorokować, w noc wieczną, licz świtu;
Gdy nie u żywych, w Cieniów znajdę wiarę kole!
Blada, z berłem lwem w dłoni, z przepaską na czole,
Pójdę, drogi Apollo, kochanku mój boski,
Głosząc chwałę twą, płoszyć smutki ich i troski.
Oto dzień i godzina, miejsce i siekiera,
Wnet uleci ma dusza, którą Bóg rozpiera!
Eur. To jest prawda, kobieto! której nie zataję,
Bo zresztą wieść ta smutna wszystkie zbiegła kraje
Prawda, że nieszczęśliwe mury te przed laty
Widziały krwi królewskiej i łez plon bogaty;
Ale klęski te już się nie powtórzą więcej.
Talth. Spocznij utnie w bezpiecznej siedzibie książęcej!
Twój ojciec zmarł, twe miasto w zgliszczach legło, Bogi
Wolny kark twój ugięły w jarzmo doli srogiej;
Człowiek musi ulegać ciężkiej losu ręce.
Bo ród nasz ku boleści zrodzon jest i męce.
Bogowie tylko szczęśni są zawsze. Lecz życie
Twe jest świętem w tych miejscach, więc nie trwóż się, dziecię!
Kas. Bezrozumni! wy także nie chcecie mi wierzyć!
Słuchajcie! Gwar daleki poczyna się szerzyć.
Ujadania przeciągłe! Widzę, nadbiegają,
Wietrząc śmierć, suki piekła, rozwścieczoną zgrają.
Potwory, którym lube konających krzyki,
Jędze o wpadłych oczach i bladości dzikiej,
Erynnie, co lej nocy pełzły w nasze ślady!
Bywaj, bywaj, orszaku wstrętnych widem blady.