Strona:PL Miriam - U poetów.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nienawiść, jako płomień, z ócz jej krwawych bucha;
Wstrętna samica! Samiec z krwią oddaje ducha!
Talth. Cóż za mord straszny wieści ten jęk nieskończony?
Kas. Drogi Boże, na śmierć mię przywiodłeś w te strony!
Eur. Teraz nad sobą znowu płacze, jęczy, szlocha.
Bóg, mówisz! Bóg? I który?
Kas. Tucznik co mię kocha!
Talth. Kocha cię, a wciąż swoją nienawiścią nęka?
Kas. Ach! złamałam przysięgę — i ztąd moja męka;
Zdradziłam go! To źródłem cierpień mych bez końca.
Wzrok mój chmury przyszłości napróżno roztrąca:
Nigdy mi nie wierzono, lud mój śmiał się ze mnie,
Lub gnał precz, gdy go jęk mój zatrwożył tajemnie.
A ja, wśród nocy ciemnych błądząc zrozpaczona,
Słyszałam przypływ grzmiący od wieczności łona,
Czułam, jaki on wylew klęsk i nieszczęść wieści;
Ale Bóg bezlitosny, szydząc z mej boleść?,
Tysiącem widzeń duszę w nocnej strasząc głuszy,
Zaślepiał cały lud mój, zamykał mu uszy,
I wieszczby me bez echa zawsze przemijały!
Twierdze królów prastarych, zamki, wieże, wały!
Cnego ojca i matki siwizno gołębia,
Piaski brzegów rodzinnych, gdzie śpiewała głębia,
Rzeki, bóstwa przyjazne, z których świeżej toni
Piły w południe woły błądzące po błoni,
I które, co wieczora, falą roztęsknioną
Kołysałyście dziewic uśmiechniętych grono!
Wy, co teraz niesiecie, kraśne od posoki.
Wozy, hełmy, puklerze, wojowników — zwłoki
Wpół nagie, czarne pyłem bojowej posuchy,
Skamandrze, Simoisie, Pryjamidów druhy!