Strona:PL Miriam - U poetów.djvu/307

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Jak co rok. W norach swoich północnych święcili
Zbójcy Wielkanoc, poczem nie zwlekając chwili
Spadli na nas piorunem. Dwaj podli biskupi
Przez Engadyn ich wiedli. O! tych każdy kupi.
Wierne serce i nową potęgę wojskową
Pozyskał Rudobrody z piękną cesarzową;
Como idzie z nim, Ligę rzuciwszy kryjomo.“ —
Tu krzyknął lud zebrany: „Zatrata na Como!“ —

„Obywatele“ — znowu konsul ciągnął daléj, —
„Skoro Niemcy swe wojsko pod Como zebrali,
Wnet wpadną na margrabiów najbliższych granicy,
Na Monferrat i Pawię. Więc, Medyolańczycy,
Postanowić nam trzeba, czy mamy próżniaczo
Czekać z bronią, aż Niemcy przyjść tu do nas raczą,
Słać posłów do cesarza, czy też za murami,
W otwartem polu, zbrojnie spotkać się z wrogami?“ —
„W otwarłem polu!“ — krzyknął z zapałem lud cały,
„W otwarłem polu zbrojnie dobijać się chwały!“

Tutaj wystąpił na przód Alberto Giussano.
Głową i ramionami przewyższył zebraną
Wkoło konsula rajców gromadę swarliwą.
Potężny, jak latarni wieżyca nad grzywą
Fal rozhukanych, stał tam, hełm trzymając w dłoni;
Włos ciemny, połyskliwy, spływa mu ze skroni
Na kark tęgi, szeroki i barki potężne;
Słońce świeci mu w lice otwarte i mężne
I w tysiąc blasków igra wkoło jego głowy.
Jak straszna burza letnia huczy głos gromowy.

„Medyolańczycy, bracia! Wszak nie zapomniano
„U nas pierwszego marca?“ — rzekł Albert Giussano —