Strona:PL Miriam - U poetów.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Potrącałem, czy wiecie? Florydy bajeczne
Z chaosem ócz panterzych i kwiatów, urody
Ludzkiej i tęcz, wiodących, jak cugle powietrzne,
Pod mórz widnokręgami, lazurowe trzody.

Widziałem wrzące bagnisk olbrzymieli fermenty,
Sieci, gdzie wśród trzcin gniją całe Lewiatany,
Zapadania wód nagłe śród ciszy zaklętéj,
Katarakty oddaleń ku bezdni nieznanéj.

Lodowce, słońca srebrne, opal fal, nieb żary,
Przeokropne mielizny w zatok ciemnych toni,
Gdzie żarle przez robactwo olbrzymie wężary
Pieszczą drzewa skręcone jadem czarnych woni.

Chciałbym dzieciom pokazać te dorady, gwiazdy
Fal modrych, ryby złote, ryby śpiewające...
Piany kwietne święciły me z golfów odjazdy,
Niewysłowionych wichrów skrzydliły mię gońce.

Czasem, gdy mię znudziły bieguny, zwrotniki,
Morze, słodko mię łkaniem kołysząc omdlałem,
Wznosiło ku mnie ssawki flory mroków dzikiéj,
I — jak kobieta w modłach — wraz nieruchomiałem;

Jak wysepka gościłem ptaków roje gwarne,
Swarliwe i niechlujne, o źrenicy płowéj,
I żeglowałem dalej, gdy me więzy marne
Zerwał, na sen zstępując w głąb’, topielec nowy.

Otóż ja, łódź ginąca w golfach pod ziół brodą,
Miotana przez orkany w eteru przestwory,