Strona:PL Miriam - U poetów.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ogień jak potok lawy krew moją przenika —
I, we mnie, lecz beze mnie, w mózgu niewolnika,
Prześwięty sztuki zapala się żar!

Wola moja — to nicość, kulty — dymy płonne!
Jam nie celem, lecz środkiem; jam zwierzę bezbronne;
Jam punkt fatalny, w którym praw spełnia się gra.
Trałowy wykwit nasion bezwolnych w wieczności,
Jam atom, nieświadomość błądząca w ciemności:
Nic nie jest mojem, nawet — nawet ja!

Podobien drwom, co płoną, burz próżnym zamętom,
Chmurom, zbożom skoszonym, podobien zwierzętom,
Wiruję w wielkiem kole, którem rządzi los.
Idę, nic widząc, jestem jak traw kiełki liche;
Niech zefirom spodoba się zetrzeć mą pychę,
Nie minie dzień, a dosięgnie mię cios!

Istotę tną odnawia każde wiatru tchnienie;
Rodzę się i mrę trochę z dniem każdym; przestrzenie
Więżą mnie, jak ocean — soli drobne źdźbło.
Jam kropla nieznacząca w olbrzymiej powodzi,
Jeden z tygli, gdzie w nowe postacie przechodzi
Wiecznego bytu nieodmienne tło.

Do znużenia w obłoczne mogę wołać mety:
— „Słońca niebios bezdennych, nieznane planety,
„kię do was, czekajcie, bo tu tchu mi brak;
„Materya i jej prawa — moi niewolnicy!“ —
Ziemia każe dojrzewać gronom w mej winnicy,
Lecz, że mię słyszy, gdzież mam jaki znak?