Strona:PL Miriam - U poetów.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wszyscy przeszli przeze mnie! Twa werwa rosnąca
Tłum zelektryzowała od końca do końca!
Gorączką piękna wszystkie zapłonęły oczy!
Lecz gdy przyszedł Beethoven, gdy olbrzymia skarga,
Wyzwanie Prometeja, co niebem zatarga,
Jak orzeł ku błękitnej pomknęło przezroczy,

Myślałem, że ma słabość geniuszu nie strzyma,
Że zdruzgoce mię straszna moc tego olbrzyma,
Jak druzgocą łódź nędzną orkanu pioruny,
I że, pod ręką twoją, szał jego potężny,
Schwyciwszy mnie w swój uścisk, jak wir niebosiężny,
Zerwie z rozgłośnym dźwiękiem serca mego struny!

Bolesny zawrót głowy! Harmonii orkany!
Dusza ma, którą władał ten Mistrz niezrównany,
Wylewała się cała w głosy wielkie, wieszcze,
I, jak lalka, manekin, sztywny w sobie całym,
Próżno nakazywałem swym rękom stężałym,
By rozbiły drewniane, więżące je kleszcze!

Wszyscy wstali; zachwytem zawrzał teatr cały;
Galerye, śród okrzyków, kwiaty ci sypały,
W powietrzu drgały — zda się — strumienie jasności,
A pod sklepieniem w górze tłum widzów stłoczony,
Kręcąc się, tłumiąc, wijąc w cieniu na wsze strony,
Wydawał się mrowiskiem w tej niezmierzoności!

Orkiestra ścichła zwolna, jak po burzy wielkiéj;
Jak ostatnie, spóźnione deszczowe kropelki,
Nieliczne pizzicata konają w minorze;
Lecz tłum chce — i artystka jeszcze płakać musi,