Strona:PL Mirbeau - Pamiętnik panny służącej (1923).djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przerażona mojemi słowami, krzyknęła:
— Zamilcz... zamilcz...
Ale ja nie umilkłam.
— Przecież wszystkie przyjaciółki Pani mają kochanków — dodałam.
— Zamilcz... I nigdy nie mów do mnie w ten sposób.
— Cóż w tem dziwnego, jeśli Pani pragnie miłości... — ciągnęłam i ze spokojną bezczelnością wymieniłam nazwisko pewnego młodzieńca, wielce szykownego, który często bywał, i dodałam jeszcze:
— A jaki on musi być zręczny i delikatny z kobietami!...
— Nie... nie... Przestań... ty sama nie wiesz co mówisz!...
— Jak się Pani podoba... jeśli to mówię, to dla dobra Pani...
I podczas gdy Pan w bibljotece wypisywał rzędy cyfr i wykreślał kompasem koła, Pani, trwając w swem upornem marzeniu, powtarzała:
— Może on przyjdzie tej nocy?...
Był to wieczny, bezustanny temat naszych rozmów porannych i wieczornych.
— Czy Pan nareszcie przyszedł? — zapytywałam rano.
— Nie, jak zawsze — odpowiadała.
Czy sądzicie, iż to przyjemny temat do tłustych żartów lub sprośnych aluzji, pobudzających do śmiechu... Zakładano się w tym domu, czy też nareszcie Pan zdecyduje się...
W chwili pewnej dyskusji z Panią, w której nie miałam słuszności, porzuciłam tę służbę. Odeszłam od Pani w sposób brzydki, rzucając jej w twarz, w jej biedną, zadziwioną twarz, te jej wszystkie nieszczęśliwe historje, wszystkie jej małe sekretne sprawy, całą jej szczerość, z jaką otworzyła się przedemną jej mała, żałosna dusza... zachwycająca dusza dziecka, przepełniona pragnieniem... Tak, wszystko to rzuciłam jej w twarz, jak kupę błota... Postąpiłam jeszcze gorzej... rzuciłam na nią niegodne oskarżenie... cuchnących instynktów... Tak, było to coś wprost ohydnego.
Są chwile, w których popadam w niewytłómaczoną dla