Strona:PL Mirbeau - Pamiętnik panny służącej (1923).djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wtajemniczonej, starając się mówić głosem najcichszym, głosem niebezpiecznej paufałości kończyła:
— Ja... ja nic nie wiem... ja nic nie chcę stwierdzać... ale... zawieszając temsamem naszą ciekawość na owem „ale“...
— Jakto?... Jakto?... wrzeszczano ze wszystkich stron, wyciągając ku niej szyje, otwierając usta...
— Ale... nie zadziwiłoby mnie... gdyby tego dokonał...
Wszystkie dyszałyśmy...
— Pan Lanlaire... oto... jeżeli chcecie znać mój domysł... oświadczyła z dziką, szkaradnie niską złością.
Większość zaprotestowała... inne milczały...
Zaświadczyłam, że pan Lanlaire jest niezdolny do takiej zbrodni i wykrzyknęłam:
— On, Chryste Jezu... Ach! biedny człowiek... on by się na to nigdy nie odważył... bał by się...
Ale Róża, z jeszcze większą nienawiścią nastawała, podchwytując:
Niezdolny?... te... te... te... A mała Józia?... A mała Walentyna?... A mała Dougere?... Czy przypominacie sobie?... Niezdolny?...
— To jest inna rzecz... to inna rzecz... mruczano.
W nienawiści swojej do pana one nie chciały iść tak daleko jak Róża, aż do oskarżenia go o morderstwo... Gwałcił on małe dziewczynki, które zgadzały się na zgwałcenie... Mój Boże... tego jeszcze nie było... Zabić?... to nie do uwierzenia... Rozwścieczona Róża obstawała przy swojem... Ale inne... pieniąc się... biły w stół swemi grubemi spotniałemi rękami... ciskały się, wrzeszczały oburzone, a Róża:
— Kiedy ja mówię wam, że tak... ponieważ jestem pewna, ach!..
Pani Gouin zachowywała się poważnie, kończąc sprawę swoim matowym głosem:
— Ach panienki... takich rzeczy nigdy się nie wie... Co do małej Józi... to nadzwyczajne szczęście, zapewniam was, iż nie zabił jej...