Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

powynosił, a roztworzył niebosiężne wrota na morze i na góry, na pęd chmur i na błyskawice śmiechu, na lecące skrzydła w okrzyku zwycięstwa! —
Umilkł, przerażony tą mocą, która wybuchła w nim bez jego niemal świadomości.
Uśmiech, niby Monny Lizy, rozświetlił Jej twarz.
— Wyobrażałem, iż Pani Imogiena leży w letargu... srebrzyste tony na twarzy... księżycowość głosu... — że jest królową mar podziemnych? —
Imogiena sposępniała nagle; ksiądz Faust pod pozorem sięgnięcia po zapałki, nachylił się ku Piotrowi i rzekł cicho:
— Nie obudzajmy żadnych myśli żałobnych w Imogienie, ona przecierpiała zbyt wiele. —
Głos jego nie mógł być słyszalny dla tej, która stała zdala przy miękkiej kotarze, jeszcze niezdecydowana, czy zostanie tu, czy oddali się na zawsze — —
ale telepatycznie zapewne ująwszy myśl księdza, poruszyła przecząco głową.
— Tak więc — rzekł głośno ksiądz Faust — poznaliśmy już chyba dostatecznie, że jedyną niezniszczalnością świata jest duch.
Pora nam rozejść się. —
— Jeszcze nie — rzekła Imogiena. — Powiem słowami Dżelaleddina Rumi:
— Nie śpij, druhu, nocy tej —
Jeśli prześpisz aż do ranka — jużbyś nigdy nie odzyskał nocy tej. — I znikła.
W powietrzu rozległy się dźwięki symfonji Karola Szymanowskiego — to Imogiena zaczęła grać na fortepjanie, który stał w drugim pokoju.
Światła wypełniły już duszę Piotra po brzegi — promieniuje ona szczęściem bezgranicznym...
Silił się owładnąć szaloną tęsknotę zbliżenia ku