Strona:PL Miciński - Nauczycielka.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   43   —

— Bądź pani w życiu szczęśliwa i wybacz, jeślim choćby przez chwilę stanął na twej drodze.
— I ja życzę wam obojgu szczęścia — odrzekłam zmięszana.
Gdy wyszedł, stałam przy drzwiach i nie wiem, dlaczego, zaczęłam płakać.
Teraz mi jest lżej, prawie zupełnie dobrze. — Staczałam się w przepaść, lecz na jej brzegu nagle mnie coś wstrzymało. Może to ty, matko, patrząca na mnie tak łagodnie i tak poważnie i tak smutno... uchroniłaś mnie przed swoim losem. A przez to zbawiłaś i tych dwoje...


∗             ∗

Pracowałam dziś dużo od samego rana. Chciałam się rozerwać pracą i udało mi się to w zupełności.
Trochę jestem dziś — jak Stefka mówi — mistyczna. To prawda, doznaję wrażenia ulgi po dźwiganiu ciężkiego kamienia, ciszy, po wewnętrznym zgiełku i zamięszaniu.
Mam przed sobą widok jakiejś przestrzeni wielkiej, na której samotnie się wznoszą skały, mchem zielonym i niebieskiemi pleśniami pokryte; głogi, rosną w załamach, ptaszęta ćwierkają, źródło, szemrząc wypływa z pod kamienia, a ja po długiej na piaskach podróży, spoczywam w cieniu sykomory. Patrzę na niebo i czuję nieskończoność. Patrzę na skały, głogi, ptaki i na siebie, i czuję znów nieskończoność.