Strona:PL Michał Bałucki-Doróżkarz nr. 13.djvu/089

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nacka, nie próbował się nawet bronić i począł uciekać, ale że cylinder, który mu Hulatyński silnem uderzeniem wpakował aż pod brodę, zasłonił oczy, więc biegał wkoło po ulicy jak ślepy, wymachując i macając rękoma. Przechodnie zatrzymywali się i przypatrywali ciekawie tej scenie; widok eleganta, który w cylindrze, jak w masce, latał niby waryat po ulicy, wydając z cylindra przytłumione okrzyki, obudził śmiech i szaloną wesołość. Zrobiło się małe zbiegowisko, wśród którego Hulatyński stał, słuchając opowiadania drżącej jeszcze z przestrachu Olimpki, — bo to była ona.
Opowiadała mu, jak do wracającej z miasta od znajomych przyczepił się ów jegomość, jak narzucił się jej gwałtem z chęcią odprowadzenia, jak usiłował wziąść ją pod rękę i zaproponował przejażdżkę po plantach i gwałtem chciał ją zmusić do tego.
W czasie opowiadania, Hulatyński spostrzegł, że konie, zostawione same, wystraszone zbiegowiskiem, zaczęły się niepokoić, kręcić w koło z powozem i wreszcie ruszyły z miejsca. Bojąc się, by kogo nie przejechały, rzucił się szybko przez tłum, aby je schwytać. Ten gwałtowny ruch jego jeszcze więcej je przestraszył, puściły się galopem. Hulatyński skoczył pędem za niemi, usiłując chwycić lejce, wlokące się po ziemi; ale nogi mu się zaplątały w rzemienie, zachwiał się i uderzył głową o przednie koło. Upadł pod powóz, którego stopień zadarł mu twarz, a tylne koła przeszły mu po jego piersiach.
Omdlałego i zalanego krwią podnieśli ludzie z ziemi i poczęli trzeźwić, a że nie dawał znaku życia posłali po lekarza.
Olimpia na widok niebezpieczeństwa, w jakim