Strona:PL Michał Bałucki-Doróżkarz nr. 13.djvu/047

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ani wprawy, ale chęć zrobienia przysługi biednej Tomaszowej dodawało mu odwagi i wytrwałości. Nakarmił konie, oczyścił i wymył powozik i wyczernił szory — rozumie się z pomocą Tomaszowej.
Biedna kobiecina nie miała słów na wyrażenie mu wdzięczności, co chwila całowała go po rękach, dziękowała i przepraszała, że taki pan musi się trudzić dla niej. To go jeszcze więcej zachęcało do roboty. Chciał jej pokazać, co umie, i całe południe pracował bez wytchnienia, trzepiąc poduszki, porządkując w stajni sprzęty, które były porozrzucane w nieładzie. Napocił się przytem i zmachał, co mu wywołało ogromny apetyt.
Jadł na wieczór tak, że mu się aż uszy trzęsły. Od lat kilkunastu nie pamiętał takiego apetytu, a choć potrawa była wcale nie wybredna, bo kasza jaglana z suszonemi śliwkami, jednak smakowała mu lepiej, niż dawniej delikatesy najwymyślniejsze. Spał potem doskonale, a choć nie długo, bo obudził się równo ze świtem, jednak sen ten pokrzepił go bardzo. Czuł się rzeźwiejszym i silniejszym.
Byłby chętnie jeszcze poleżał dłużej, ulegając dawnemu przyzwyczajeniu, ale ruszyła go z łóżka myśl, która nagle zabłysła mu w głowie:
„A gdyby też tak zaprzągł konie do powozu i wyjechał na miasto za Tomasza?“
Powozić umiał doskonale, a poznaćby go nikt nie poznał, bo sam przeglądając się wczoraj w lusterku po zdjęciu bandaży, nie mógł uwierzyć, że widzi siebie samego, tak zmienił się przez ten miesiąc.
Twarz z tej strony, gdzie była rana, zaklę-