Strona:PL Michał Bałucki-Doróżkarz nr. 13.djvu/045

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miał przedtem nigdy wyobrażenia, że to tak miło zajmować się innymi. Dotąd myślał tylko o sobie i o własnych przyjemnościach. I to stanowiło główny cel jego życia. Teraz poznał, że o wiele więcej zadowolenia daje praca dla drugich.
Pomimo, że się zmęczył trochę, bo nie miał wprawy w chodzeniu około dzieci, jednakże nie czuł się wcale znużonym; owszem wstąpiła w niego jakaś dziwna energia, ochota do życia, do czynu, która przedewszystkiem objawiła się tem, że ponakrywał nieposłane łóżeczka dziecinne, schował szklanki i garnuszki do szafy, zmiótł okruszyny bułki ze stołu, a w końcu wynalazłszy jakiś kawał miotły pod piecem, zamiótł nią izbę zaśmieconą podczas wynoszenia Tomasza.
Bawiło go to zajęcie, jako ćwiczenie gimnastyczne, jako sposobność zabicia czasu, a ruch taki ożywił i rozweselił. Czas zeszedł mu tak prędko, że się zdziwił, spojrzawszy na zegar, i przekonawszy się, iż było blisko jedenastej. Niezadługo wrócą dzieci ze szkoły. Cieszył się na myśl przyjścia ich, wesołego szczebiotania i serdecznych śmiechów.
Wcześniej jednak, niż dzieci wróciła Tomaszowa, zapłakana, zafrasowana, bo jej powiedzieli w szpitalu, że choroba męża jest ciężka i niebezpieczna, że choćby z niej wyszedł, to długo będzie musiał poleżeć, nim przyjdzie do sił i zdrowia. Biednej kobiecinie widziało się, że waryacyi dostanie z wielkiej żałości. Szło jej zwłaszcza o konie, że będą po prożnicy stały tyle tygodni, że trzeba je będzie żywić, owies na przednówku opłacać, a pożytku nie będzie żadnego. Chodziła już pytać między doróżkarzami, czyby nie wie-