Strona:PL Michał Bałucki-Doróżkarz nr. 13.djvu/030

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

trudność dostania, a więcej jeszcze o dostanie takiej, która zabija na pewno.
Stawał się smakoszem w wyborze śmierci; przebierał, grymasił, jakby tu szło o jakąś smaczną potrawę. Formalnie bawił się myślą o śmierci. Była to zresztą jedyną zabawa, jakiej mógł teraz sobie pozwolić.
Wśród tych rozmyślań usnął, — bardzo późno w nocy, bo prawie nad ranem i miał sen dziwny.
Śniło mu się, że widział balon płynący ponad ogrodami, ponad jakąś wieżą, na której on stał, i widział wiszący z tego balonu długi sznur, który muskał wierzchołki drzew, przesuwał się jak wąż po trawie i zbliżał się do niego, Wtedy uchwycił koniec owego sznura i w chwili, gdy szedł z balonem w górę, zakręcił go sobie koło szyi i uczuł się nagle porwanym w powietrze, uniesionym w górę i równocześnie duszonym. Ale duszenie to było tak przyjemne, jakby go kto łaskotał. I tak unosił się coraz wyżej i wyżej, między gwiazdy, słońca mleczne obłoki, po których goniły się aniołki, śmiejąc się i hałasując.
Ten śmiech go obudził, — i dziwił się, że po przebudzeniu nie ustawał. Słyszał go wyraźnie w przyległej izbie. Był to ten sam śmiech dziecięcy, który słyszał już wczoraj. Z przyjemnością przysłuchiwał się wesołemu szczebiotaniu dzieci i głośnym, serdecznym uśmiechom, które się dobywały z ich gardziołek, jak tryle słowicze. Przy tem akompaniamencie było mu weselej i widniej.
— Czy to wasze dzieci? — spytał Toma-