Strona:PL Michał Bałucki-Doróżkarz nr. 13.djvu/022

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Karczma zamknięta, może zapukać ? — rzekł Tomasz, gubiąc się w domysłach.
— Nie potrzeba — odpowiedział Hulatyński — i ty wracaj do miasta.
— Jakto? Jasny pan nie wróci?
— Wrócę później.
— To zaczekam.
— Głupiś, będziesz czekał do rana?
— A choćby. Jak pan każe.
— Ja ci każę, żebyś jechał, bo się nie doczekasz. Bądź zdrów!
Powiedział te słowa ostro, krótko aby przerwać odrazu rozmowę, która go niecierpliwiła, — i puścił się ścieżką w głąb lasu.
Tomasz patrzył za nim, nie rozumiejąc nic z tego, co się działo. Wydawało mu się być dziwnem, że taki wielki pan wałęsa sie po nocy w lesie, jak włóczęga.
— Skąd jemu to przyszło? — myślał sobie. — W tem jest jakaś nieczysta sprawa. Albo mu się rozum pomięszał?... Kto wie? — dodał z trwogą. — Wielkim panom od zbytków i dobrego jedzenia często się w głowie przewraca... Tylko on na waryata nie wyglądał.
Po chwili znowu zaczął mówić do siebie:
— Niech on sobie co chce mówi, ja taki zostanę. Jak mu zimno dokuczy, to on tu w dyrdy przyleci.
Przed karczmę nadciągnęli żydzi, jadący na jarmark, zrobił się ruch, w oknach szynkowni błysnęło światło.
Tomasz wyjął worek z podsiedzenia, dał koniom jeść i poszedł do karczmy na kieliszek gorzałki dla rozgrzania. Nie mógł jednak dosiedzieć w izbie, niepokój o pana wyciągnął go zno-