Strona:PL Michał Bałucki-Doróżkarz nr. 13.djvu/015

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kulę, przybił mocno pakułami i pistolet włożył w kieszeń surduta. Safianowe pudełko zamknął, postawił na dawnem miejscu i zatrzasnął napowrót wieko od skrytki.
Dokonawszy tych czynności, obejrzał się raz jeszcze po pokoju, jakby się namyślając, czy czego nie zapomniał, jakby żegnając wzrokiem ściany i sprzęty, wśród których przeżył tyle chwil przyjemnych i wesołych. Wspomnienia te zatrzymały go dość długo. Potrzebował pewnego przymusu, aby się rozstać z niemi. Na koniec prędkim krokiem wyszedł do przedpokoju.
Zaspany lokaj Franciszek zerwał się na równe nogi, i machinalnie, jeszcze nie zupełnie przytomny, podał mu palto.
— Czy jasny pan prędko wróci? — zapytał wychodzącego.
— Nie prędko. Zgaś światło, i możesz położyć się spać.
Lokaj sprowadził go na dół z świecą i otworzył brame.
Zgrzyt klucza w zamku obudził śpiącego doróżkarza, który coprędzej ściągał lejce i poprawił się na koźle.
— Na Starowiślną, — rzekł Hulatyński, siadając do doróżki,
Tomasz nie potrzebował bliższego objaśnienia. Wiedział, że na tej ulicy mieszka owa piękna pani, z którą pan jego się spotykał. Znał on niektóre szczegóły z tej sprawy. Podobne rzeczy, gdyby się przytrafiły w niższej klasie, gorszyły by go niesłychanie; ale dla panów Tomasz miał inną miarę sądu. Nie dziwił się więc niczemu, nie gorszył się niczem, i był ślepy i głuchy na wszystko, co widział i słyszał.