Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
90
──────


Biedna Marcela!... A ten Ryszard... Ja go nienawidzę!
Mówiła to bezładnie, przez łzy, cisnące się do oczów.
Stanisław wzruszył ramionami.
— Jakie téż z ciebie dziecko, Jadwiniu! Cóż chcesz: taki jest świat. Każdy na jego miejscu uczyniłby to samo.
— Nie, nie! — zawołała. — Ryszard jest nikczemnikiem!
— Jest tylko rozsądnym; nie chce brać na siebie obowiązków nad siły. Gdyby był bogatym...
— To nie zmienia rzeczy. Nienawidzę waszego rozsądku, waszéj logiki, waszéj krwi zimnéj. I ty — ty, bracie, pozwolisz, by taką krzywdę wyrządzono Marceli?
Patrzał na nią przez chwilę mglistemi oczyma.
— Cóż uczynić mogę?
Wzrok jego spotkał się z jasnemi, pałającemi w téj chwili źrenicami dziewczęcia.
— Mógłbyś ją pomścić przynajmniéj.
Po raz drugi wzruszył ramionami.
— O! gdybym ja była mężczyzną! — zawołała.
— To i cóż?
— Rzuciłabym w oczy Ryszardowi nazwę, na jaką zasłużył.
— Gdybyś była mężczyzną, pojmowałabyś lepiéj położenie.