Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
86
──────


On, wbrew słowom własnym, wbrew rozumowaniom, oczekiwał może, pragnął może tajemnie czego innego. Kobieta tego nie odczuła.
— I czegóż pan czekasz jeszcze? — wybuchnęła namiętnie. — Idź, nie zajmuj się mną więcéj. Dla mnie przestałeś istniéć!...
Zrobiła ruch królewski, pięknéj wysoko stojącéj, poszukiwanéj kobiety, w którym zabłysła raz jeszcze dawna Marcela, wskazując niemal drzwi narzeczonemu.
On zdejmował pierścionek i z bólem położył go przed nią, ale czynił to powoli, patrząc na nią, jakby rzeczywiście nie mógł oczów oderwać.
— Sądziłem — wyrzekł — iż rozstaniemy się inaczéj.
Głos jego był zdławiony, jakby wychodził z rozbitéj piersi. Sięgnął po kapelusz i oddalił się zwolna. Czekał, by go przywołała.
Nie uczyniła tego. Łkania rozsadzały jéj piersi, wstrzymywała je tylko wysiłkiem woli. Gdy drzwi zamknęły się za nim, wybuchnęła dopiéro. Czy płakała za miłością i marzeniami swemi? Czy silniejszemi były uczucia serca, czy zraniona duma? Nie badała, nie wiedziała sama.
Ryszard musiał przechodzić cały apartament; służba była w rozprzężeniu, drzwi główne zamknięte. Świadomy miejsca kierował się ku bocznemu wyjściu, gdy niespodzianie zaszła mu drogę Jadwinia.