Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
70
──────


Stanisław rzucił się jak długi na szezlong w pokoju siostry i milczał pognębiony.
— Czy Ryszard nie mówił ci, kiedy tu będzie? — spytała go Marcela.
Stanisław wzruszył ramionami.
— Nie mówił nic. Musi być zmęczony, odpoczywa także.
Siostra nie odpowiedziała. Czyż on mógł znaleść spoczynek zdala od niéj, czyż nie odczuwał już tętna jéj zbolałego serca? Zrozumiała teraz, iż on nie mógł podzielać w zupełności jéj żalu: on nie stracił ojca, jak ona.
Fakt to był naturalny, a jednak uczuła w nim coś na kształt rozdźwięku; zrodziło się w niéj jakieś cierpienie nowe, odmienne, osobistéj natury.
Ryszard stawił się dopiero na drugi dzień; zamieniwszy parę słów z Marcelą, udał się do Stanisława. Nadeszła pora rozpatrzenia się w interesach zmarłego; interesa te chciał wyrozumiéć wraz z jego synem.
Stanisław, pogrążony w apatycznéj bezczynności, siedział rozpostarty w fotelu z cygarem ustach, w rannym ubiorze. Podał rękę przyszłemu szwagrowi.
— Ach! przyszedłeś wreszcie! Marcela wczoraj troszczyła się o ciebie; ledwiem zdołał jéj wytłumaczyć, że potrzebujesz spoczynku.